Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/140

Ta strona została przepisana.

jego pustka, bo stanął. Podobny był zupełnie do tam tego, którego spotkałem w górach Aures, a potem zastrzeliłem. Bystre jego oko błądziło dokoła badawczo, a wargi rozchyliły się do okrzyku zdumienia. Naraz podskoczył ku niemu z krużganku Renald z rewolwerem w ręku. Domyśliłem się, co miało nastąpić i podniosłem dwururkę.
— Stój, zostaw go mnie! — zawołał Emery, przebiegając obok mnie.
— Jestem wolny, rozbójniku, giń! — krzyknął Renald i wypalił do beja.
Kula odbiła się od pancerza, a bej pochwycił lewą ręką nizkiego a szczupłego Francuza, zamierzywszy się prawą do śmiertelnego ciosu. Ale nie zdołał go zadać, gdyż w tejże chwili pochwycił go Emery z tyłu. Teraz wszystko się zbiegło. Towarzysze beja, widząc, jak rzeczy stoją, zwrócili się do bramy, lecz nie dostali się do niej. Dwoma kulami położyłem ich trupem.
Emery trzymał beja w żelaznym uścisku.
— Czy znasz mnie, zbóju? Jam jest Behluwan-bej. Idź za swojemi ofiarami!
Straszne uderzenie pięścią w czoło ogłuszyło beja, poczem Anglik poniósł go do muru i zrzucił w szczelinę, gdzie leżały kości pomordowanych przez niego. Gum była wytępiona do ostatniego człowieka...
...W czternaście dni później przeszliśmy Serir, a przed nami roztoczył się cudowny obraz. Kilka tysięcy palm powiewało ciemnolistnemi koronami na smukłych pniach, lśniących złotawo od słońca. Stopy pni stały w ogrodzie bladoróżowych kwiatów brzoskwini, białego kwiecia migdałów i jasnej zieleni liści figowych, w których bilbil[1] odzywał się zachwycającym głosem. Była to oaza Safilah, do której szczęśliwie doprowadziliśmy karawanę.

Tu rozstał się z nami także Tebu po kilkudniowym pobycie.

  1. Słowik.