wyrwał mnie ze spokoju domowego ogniska następującem pismem, wysłanem z Harwich:
„Kochany Charley! Stoję tu na kotwicy, a od dziś quinze jours to weigh anchor pożegluję do Antwerpii, aby was zabrać stamtąd od grootvater Leidekker. Jadę przez Marsylię w Tunis i pogardziłbym wami poprostu, gdybyście zostali at home i nie wsiedli jako mój gość na pokład. Bądźcie zdrowi i przybywajcie! Oczekuję was z security.
Co miałem robić? Zostać w domu i pozwolić sobą „pogardzić poprostu“? Nie! Było to poniekąd sprawą mojego serca, żeby się zobaczyć z zacnym towarzyszem, podróż zaś do Tunisu, a może i dalej, obiecywała tyle zajmujących rzeczy. Przyjąłem tedy zaproszenie i spakowawszy rzeczy, przybyłem do Antwerpii jeszcze przed terminem. Dwa dni straciłem tam na odszukanie „Grootvadera Leidekkera“. Mieszkał on w Burgerhout i był właścicielem małego, ale znanego zdawna, zajazdu, w którym bywają zazwyczaj kapitanowie okrętów. Trzeciego dnia zjawił się Turnerstick. Radość jego z tego, że spełniło się jego życzenie, była zarówno wielka, jak szczera. Wypiliśmy z pośpiechem na powitanie, poczem on pociągnął mnie, by mi pokazać swój nowy statek „the curser“. Sam kazał go sobie wedle własnych wskazówek zbudować w słynnych dokach w Baltimore i rozpływał się od pochwał, nazywając statek najszybszym żaglowcem marynarki handlowej wszystkich narodów. Ładunek składał się z broni, tkanin angielskich i towarów żelaznych, które spodziewał się w Tunisie dobrze spieniężyć. W Antwerpii chciał nabrać koronek, nici, bort złotych i srebrnych jako artykułów, poszukiwanych przez Maurów i Berberyjczyków. W Marsylii miał jeszcze zabrać jedwabne materye, artykuły garbarskie, biżuterye, mydła i świece. Zamówione już naprzód towary wzięto wkrótce na pokład, poczem statek ruszył w dół