Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/159

Ta strona została przepisana.



II.

Złociste morze! Żadne inne morze świata nie zasługuje w tym stopniu na to określenie, co Morze Śródziemne, jeśli wzburzone huraganem nie rzuca spienionych fal na poblizkie wybrzeże. Kiedy król dnia stoi wysoko na niebie, leżą roztocze morza jak najczystszy lazur przed dziobem i po obu stronach okrętu, a woda jest tak przeźroczysta, że widać pod nią przeświecające miedziane obicie przejeżdżającego obok okrętu. A gdy słońce zapadnie, wody przybierają coraz jaśniejsze, złocistsze barwy, a po zachodzie nikną jak daleko okiem upojonem sięgnąć po zmarszczonych falach potężne snopy promieni, zmieszanych z purpurowemi światłami. Powietrze jest tak czyste, łagodne i orzeźwiające, że płuca oddychają głębiej, a pierś wzbiera rzadko odczuwaną rozkoszą.
Tak działa na człowieka to niezwykłe morze. Ja nieraz już pozostawałem pod jego wrażeniem, a teraz znowu nasycałem się jego widokiem. Siedziałem pod namiotem na pokładzie, wyrzekłszy się na całe godziny nieuniknionego gdzieindziej cygara, by oddychać pysznem powietrzem morskiem.
Kapitan jednak nie był w tak przyjemnym nastroju. Nie troszczył się o to, czy taki szczur lądowy, jak ja zadowolony jest z siebie, lecz przechadzał się ze ściągniętemi brwiami, patrząc jużto na morze, jużto na niebo i mruczał pod nosem jakieś słowa. Sternik miał także zgryzioną minę, a służba, leżąc na pokładzie po kątach, ziewała lub przerzucała kawałkiem żutego tytoniu z jednej strony ust na drugą, patrzała na siebie znudzonym, lub nawet stroskanym wzrokiem.