Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/163

Ta strona została przepisana.

— Zupełnie. Fale nas kilka razy zalały i na tem koniec. Była to tylko mała burza. Musiałem oczywiście być ostrożnym, gdyż trudno było uniknąć zboczenia z właściwej drogi. Znajdujemy się pomiędzy przylądkiem Teulada a Cap de Fer, a stąd moglibyśmy łatwo dostać się na głębie Gality. Wiatr się odwrócił i wieje z południowego zachodu, muszę więc skręcić, żeby nie stracić kierunku. Burza nie potrwa już długo, była to tylko dłuższa chmura piorunowa i przyniosła nie wiele wody. Wrócę tu za dwie godziny, aby napić się grogu, którego wy dla siebie i dla mnie łaskawie przyrządzicie.
Udał się znów na górę. Mała burza! Jak skromnie wyrażał się ten człowiek! Ale miał słuszność. Po upływie oznaczonego czasu skończyło się dzikie szamotanie żywiołów, grzmoty zamilkły, a wiatr wiał sztywnie bez przerw z jednego punktu. Turnerstick przyszedł, żeby się pokrzepić grogiem, a mnie pozwolił wyjść na górę.
Teraz wyglądało na dworze zupełnie inaczej, aniżeli poprzednich nocy. Niebo było jeszcze ciemne od chmur, a równie czarno wznosiły się bałwany po bokach okrętu, rzucając na pokład fosforyzujące piany. Burza była przeszła, ale morze jeszcze szalało. Połowie załogi wolno było zejść na dół, a reszta została, wszyscy zaś otrzymali w nagrodę za trudy podwójne porcye rumu. Obowiązkowy Turnerstick pozostał także na górze. Ponieważ ja nie mogłem się tu na nic przydać, przeto udałem się po jakimś czasie na dół, by się położyć.
Gdy mnie zbudzono, zdawało mi się, że spałem zaledwie godzinę, tymczasem dzień już był na dworze, a kiedy wszedłem na pokład, ujrzałem nad sobą świeże niebo poranne bez chmurki, a dokoła prawie całkiem spokojne morze.
— Skończyło się szczęśliwie i znowu znajdujemy się na dobrej drodze — rzekł Turnerstick. — Ale wątpię, czy wszystkie statki dały sobie tak radę, jak my.