Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/170

Ta strona została przepisana.

zadowolnij się miejscem, na którem siedzisz! Sam je sobie wybrałeś. Jeść i pić dostaniesz razem z majtkami, którym życie zawdzięczasz. Ocalony nie może się uważać za coś lepszego od tego, który go ocalił.
Na to on ofuknął mnie ze złowrogim blaskiem w oczach:
— Kto mnie ocalił? Powiedz! Wisząc ponad wodami, wołałem „Sa’id’ni ja nebi, ja Muhammed[1]. On was przysłał, byście dostąpili łaski przez podanie mi ręki z pomocą.
— Czemu ci nie przysłał muzułmanów?
— Ponieważ nie było ich w pobliżu.
— Wobec tego Jezus, przeciw któremu bluźniłeś, jest potężniejszy od niego, bo sprowadził nas w pobliże. Skończyłem z tobą i spodziewam się, że na zawsze!
— Jeszcze nie wszystko skończone. Ty jedziesz do Tunisu, a ja tam mieszkam. Spotkamy się jeszcze! Teraz jednak dasz mi coś dla okrycia nagości mojej głowy i moich stóp!
To była wyraźna bezczelność. Jednym tchem obrażał, groził i żądał jeszcze przysług odemnie. Odpowiedziałem przeto:
— Nie mogę tego uczynić, ponieważ ciebie plami, wszystko, co pochodzi z rąk chrześcijanina.
— Czy chcesz, żebym w Tunisie wysiadł z obnażoną czaszką?
— Nie. Z litości nad tobą uszanuję twoją wiarę, która zabrania ci pokazywać się z nagą głową. Masz tu okrycie; to twoja własność.
Turnerstick posłał był przedtem po biały burnus, który teraz dałem muzułmaninowi. On go wziął, ale nawet nie drgnął na twarzy i rzekł:

— To jest szata wiernego, dlatego mogę ją wziąć. Obuwia pożyczy mi jeden z majtków. Ale twoja dusza niechaj będzie jako dym ognia, który uchodzi, aby nie wrócić!

  1. Ocal mnie, proroku, Mahomecie!