Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/184

Ta strona została przepisana.

On poruszył się, jak gdyby skoczyć chciał ku niej, lecz ja pochwyciłem go za oba ramiona, przycisnąłem mu je mocno do piersi i spytałem:
— Ty, ty więc jesteś katem beja?
— Tak, jam jest dżellad. Musicie zginąć — odrzekł, usiłując się wyrwać.
— Zabij nas, jeśli potrafisz! — powiedziałem, puszczając go i wydobywając rewolwer. — Twoje życie za nasze!
W rysach jego twarzy widać było ślady gwałtownej walki wewnętrznej; po chwili wskazał na wejście i zawołał:
— Precz, precz, psy i psie syny! Najpierw dowiem się, czego szukaliście tutaj, a potem was osądzę. Byłoby lepiej, gdybyście się byli nigdy nie urodzili!
Odeszliśmy, nie odrzekłszy nic na jego groźby.