Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/187

Ta strona została przepisana.

nisu do Keruanu? Czemu okrąża statkiem przez Sfaks?
— Ponieważ przywiózł tu zlecenie beja dla dowódcy wojsk tutejszych. Mój władca mieszka zawsze u Mandiego i dlatego dziś tu jesteśmy.
— Kiedy odjeżdżacie?
— Jutro rano na wielbłądach z trzema służącymi.
— Czy twój mąż wie, że ja przebywam teraz z przyjacielem w Sfaksie?
— Nie, tego nie przypuszcza.
— W takim razie wiem dość. Dziękuję ci! Miej ufność w Panu, który szczęściem twojem i twego dziecka kieruje tak sam o pewnie, jak prowadzi gwiazdy na niebie. Bądź zdrowa! Może zobaczymy się kiedy.
Służący, który polecił mi pójść do ogrodu, stał jeszcze w drzwiach. Powiedziałem mu, że pana nie znalazłem i poprosiłem o zawiadomienie go, że Abd el Fadl nie śmie nic wiedzieć o naszej obecności. Potem wróciłem do mieszkania, które dzieliłem z Turnerstickiem, i zastałem go już w pokoju. Na mój widok zerwał się i przyjął mnie słowami:
— Witam was, Charley! Dobrze, żeście wrócili. Przyszła mi do głowy świetna myśl. Ponieważ interesa moje prawie już skończone, przeto zamierzam zrobić wycieczkę o dwadzieścia godzin stąd konno.
— Dokąd? — Kolosalna ruina, olbrzymi amfiteatr, walki lwów, tygrysów i słoni jak w czasach rzymskich!
— Macie na myśli El Dżem?
— Co? Wy to znacie?
— Trochę.
— Nadto olbrzymia grota, zasypana teraz niestety, ale mimoto godna widzenia.
— Czy Mahara er rad, grota piorunowa?
— Znacie ją także?
— Byłem tam raz, kiedy z Krumiru jechałem na południe. Wiem nawet, dlaczego ta olbrzymia jaskinia nagle się zapadła. Tam był ukryty wodospad, którego