Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/189

Ta strona została przepisana.

było mi znane. Na południowym zachodzie jęło się niebo zabarwiać, na widnokręgu leżała warstwa powietrza, górą żółtawa, a dołem srebrzysta.
— To zaubaa el milh, burza solna! — zawołałem. — Dajcie koniom ostrogi, a za kwadrans będziemy w jaskini.
Turnerstick nie słyszał jeszcze nic o burzy solnej. Jest to wicher pustynny, przesuwający się po szotach, czyli solnych jeziorach. Jeźli z jakichkolwiek powodów sól się rozprószy, a samum porwie ją z sobą, powstaje bardzo niebezpieczna burza solna. Sól wciska się w oczy i w uszy, we wszystkie otwory i pory ciała, kłuje jak igły, człowiek odczuwa pieczenie i kąsanie, zdolne nawet lwa i panterę o szał przyprawić. Taka burza właśnie nadchodziła. Srebrzysta warstwa zawierała sól, a żółtawa nad nią lekki piasek pustynny.
Nie dotarliśmy byli jeszcze do jaskini, kiedy się burza zaczęła. Nie był to orkan wśród wycia i szamotania się żywiołów, lecz jednostajny, równy, wiatr, lecący z ciężkim szumem przez Sahel. W jednej chwili mieliśmy usta i nos pełne soli i zaczęliśmy kichać i kaszleć. Z końmi było to samo, dlatego próbowały nam uciec. Zaledwie o dziesięć kroków przed sobą mogliśmy rozeznać przedmioty, tak było ciemno, ja jednak znałem dobrze położenie jaskini i dzięki temu w pięć minut dostaliśmy się do niej.
Wązkie wejście zaprowadziło nas do pieczary, której podstawa wynosiła może pięćdziesiąt stóp kwadratowych. Pieczara była coraz węższa, im dalej szło się w głąb, tak, że kto jej nie znał, mógł sądzić, że się wnet skończy. Tam jednak była szczelina, przez którą nawet koń mógł się przecisnąć, a kto się przez nią przedostał, stawał pod wysokiem sklepieniem na kształt tumu. Tam więc wcisnęliśmy się, żeby się zabezpieczyć przed solą.
Zaledwieśmy się tam usadowili, ujrzeliśmy przez szczelinę, jak do jaskini biegły inne stworzenia, które szukały w niej ochrony; oto pokazało się najpierw kika szakali, a potem coraz to więcej i więcej. Nawet dwie hyeny się przyłączyły. Strach je tu spędził i po-