mnie za swoją córkę. Jestem Achmed es Sallah i będę najszczęśliwszym ze śmiertelnych, jeśli się Bogu spodoba!
— Allah kerihm, Bóg jest łaskaw, ale przeznaczenie człowieka zapisane jest w księdze. Oby drzewo twego żywota pachnęło jak kwiat el Mochallah, która oczarowała ci duszę!
— Effendi, drzewo mego żywota będzie jako drzewo raju, pokryte zawsze kwieciem i owocem, a z jego korzeni wypłyną tysiące chłodnych źródeł. Tam wznosi się długie pasmo Dżebel hemormta wergra; aż do jego podnóży pasą moi bracia swoje trzody. Ruszajmy, żebym nie utracił ani kropli z morza szczęśliwości, którego szum już mię dolatuje!
— Czy nie powinniśmy dać jeszcze koniom wypocząć, Achmedzie?
— Koniom, sidi? Czyż twój kary ogier nie był najlepszym koniem Arabów el Haddedihn, między rzekami Frat i Tigris? Czyż nie nazywa się Ri[1], ponieważ jest szybszy i bardziej nieznużony niż wichr, lecący z gór Aures? Moja zaś kasztanka czy nie urodziła się w Wadi Serrat słynnem ze swoich nigdy nieznużonych zwierząt? Możemy dzisiaj jeszcze dostać się do Kef pom imo gór i rzek, leżących na naszej drodze.
— Dobrze, wsiadajmy!
Miał słuszność. Co do mego konia, to byłbym nie zamienił go za żadnego innego na świecie, a jego należał do najlepszych, jakie kiedykolwiek widziałem. On sam był także człowiekiem, którym można się było cieszyć. Średniego wzrostu, lecz silnej i pięknej budowy ciała, wyglądał w swoim białym haiku, z powiewającą chustą turbanową i z obitą mosiądzem bronią jak postać z czasów Saladyna Wielkiego. Był przytem wierny, uczciwy, prawdomówny, otwarty, zahartowany na wszystkie trudy i niewczasy, a nieustraszony, nawet rzekłbym, zuchwały w każdem niebezpieczeństwie. Oprócz tego mówił nietylko wszystkiemi narzeczami krajowemi, lecz
- ↑ Wiatr.