Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/206

Ta strona została przepisana.

Good Lack! To wy, czy nie wy, old Rifleman? — zapytał.
— Lord Percy, czy to być może?
Egad! — potwierdził. — Welcome amidst this tedious part of the world, powitać w tej nudnej części świata!
Podał mi rękę, którą ją uścisnąłem serdecznie.
— Nudnej? — zapytałem.
— Dlaczego?
— Hm! Przyjechałem tutaj, aby strzelać Iwy, tygrysy, nosorożce, słonie i hipopotamy. Dotychczas nie widziałem nic oprócz pcheł pustynnych, jaszczurek i tych oto skór. Nudny kraj, hm!
— Ja nie uważam go za nudny.
— Tak, sir, z wami co innego. Wy sięgniecie ręką, gdzie wam się tylko podoba, i macie przygodę. Mnie tak szczęście nie sprzyja. Weil! Muszę się znowu do was przyłączyć, jak w East Indiens.
— Byłoby mi bardzo miło i na rękę, sir. Może przedstawicie mnie łaskawie temu gentlemanowi? Nie wymieniłem mu jeszcze mego nazwiska.
Yes, niech tak będzie!
Wykonał jeden ze swych olbrzymich ruchów ręką i przedstawił mnie dowódcy gwardzistów, poczem dodał:
— To był dobry strzał, sir. Nie jesteście temu winni, że trafiliście ptaka. Ma to być sokół, ale był chyba thistle-finch[1], albo goose.[2]Był źle wytresowany, niezręczny i wziął gazelę za gardło, zamiast powyżej oczu. Wasza kula musiała go dosięgnąć. Well!
— Panowie znacie się z sobą? — zapytał Krüger-bej.
— Tak. Zwiedziliśmy obydwaj dobry kawał Indyi — odpowiedziałem.

— Maszallah, niech mnie kaczka kopnie, to zdumiewające! Znali się w Indyach i spotykają się w Tunisie! Jestem dobrym muzułmaninem, ale to już coś więcej, niż kismet; to przypadek, który mię nieco zastanawia. Szkoda, że pański przyjaciel umie tylko po

  1. Szczygieł.
  2. Gęś.