— Ja?... Czy smum, zły wiatr pustynny, mózg ci wysuszył, że ośmieliłeś wypowiedzieć to pytanie?
Na te słowa położył pułkownik mameluków dłoń na rękojeści jataganu i zawołał:
— Kelb, ibn el kelb — psie i psi synu, czy ty mnie znasz?
— Znam, ponieważ widziałem cię w el Marfa[1] na ulicy sidi Morgiani i przed dar el bej[2] na czele niewolników. Pochodzisz z krajów północnych, gdzie mieszkają niewierni, których oby Allah potępił! Czy jesteś jeszcze na tyle rhassihm[3] w krainie wiernych, że odważasz się nazywać psem Krumira z ferkah ed Dedmaka? Czy wiesz, że tylko z tym możesz się obchodzić jak ze złodziejem, kogo bezpośrednio po kradzieży zastaniesz na skradzionym koniu? Gdybyś był nawet dzisiaj zobaczył u mnie tego srokacza, nie byłby on skradziony, bo mogłem go otrzymać w podarunku, zamieniać, albo kupić. Gdybyś nie był gościem tych ludzi, u których piłem wodę, ugodziłbym cię nożem. Ale powiedz jeszcze jedną obelgę, a dusza twoja pójdzie do ojców. Syn Krumirów nie pozwala obrażać siebie po raz wtóry. Zapamiętaj to sobie!
Ta groźba nie wywarła żadnego wrażenia na czcigodnym Krüger-beju, bo przystąpił o krok bliżej i zapytał:
— Ty śmiesz kłamać, że nie ukradłeś tego konia?
— Nie mam potrzeby kłamać, ani przyznawać się do niczego. Mów, z kim chcesz, tylko nie ze mną!
— No, to dobrze, niech się spełni twoje życzenie, ale nie sądź, że mi umkniesz! — rzekł Krüger-bej, poczem zwrócił się do Alego en Nurabi. — A więc ten Saadis el Chabir jest rzeczywiście pod waszą opieką?
— Tak; przez trzy dni może wolno i bez przeszkody chodzić wśród nas, jak gdyby do nas należał. Czwartego dnia w porze feczeru[4] otrzyma napowrót