Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/234

Ta strona została przepisana.

swego konia i będzie mógł od nas się oddalić. Ale wraz z zorzą poranną popędzimy za nim, a jeśli go dościgniemy, zabierzemy krew jego! Tak postanowiła rada starszych.
— Lecz on przedtem ucieknie!
— Przysiągł, że tego nie zrobi.
— Jaką złożył przysięgę?
— Na Allaha, na proroka i na wszystkich świętych kalifów.
— W takim razie dochowa przysięgi. Ja jednak nie przyłączam się do waszego postanowienia, gdyż nie przyrzekałem mu pozwolić na ucieczkę między mrokiem nocy a zorzą poranną. Zaczekam nań na granicy waszych pastwisk, by go tam pojmać i zabrać do Tunisu.
— Na to musimy się zgodzić — odrzekł szejk — ale, zanim ty go zabierzesz do Tunisu, padnie on od naszych kul. Teraz wejdźcie do namiotu! Dolatuje mnie już woń owcy, zabitej dla was.
Krumir odszedł z podniesioną głową, my zaś udaliśmy się do namiotu, gdzie nas obsługiwały Mochallah i jej matka. Ani szejk, ani nikt z jego ludzi nie wziął udziału w uczcie. Zwyczaj zakazywał im jeść przed pochowaniem zabitego towarzysza.
— Nad czem naradzał się ten kolonel gwardyi z szejkiem? — zapytał mnie sir Percy podczas jedzenia?
Gdy mu wytłómaczyłem całą sprawę, odpowiedział:
— Hm! To nędzny drab, ten Krumir! Taki łotr nie powinien nam umknąć! Yes! Ja także pomogę zabrać go do Tunisu.
— Zdaje mi się, że chcieliście przyłączyć się do mnie?
— Ach, słusznie! Wy udajecie się na południe, a ja z wami, ale przedtem możemy przyczynić się do pojmania tego ptaszka.
— Zobaczymy! Ja nie wierzę ani jemu, ani jego przysiędze. Może jeszcze przed upływem umówionych trzech dni zajdzie co nadzwyczajnego.
Zanim jeszcze przestaliśmy jeść, dały się na dworze słyszeć żałobne wycia. To zabierano się do pogrzebania