nazywają mnie: Hassan el Kebihr, Hassanem Wielkim, gdyż musisz wiedzieć, że jestem Dżezzar-bej, dusiciel ludzi!
— Allah akbar, Bóg jest wielki; zna go każde stworzenie, ale o Dżezzar-beju, dusicielu ludzi, nie słyszałem jeszcze ani słowa! Kto cię tak nazwał?
— Każdy, kto mnie znał, sidi!
— A ilu ludzi już zadusiłeś?
On spuścił oczy z zakłopotaniem ku ziemi.
— Step się trzęsie, a Sahel drży, gdy się Dżezzarbej pojawi, sidi, lecz serce jego jest pełne łaski, cierpliwości i miłosierdzia, gdyż: „niechaj dłoń twoja będzie silną, jak łapa pantery, lecz miękka, jako źdźbło trawy na polu“, uczy pobożny Abu Hanifa, któremu posłuszny jest każdy wierny.
— W takim razie imię twoje jest makasz[1], ja więc użyję go dopiero wówczas, gdy się przekonam, że na nie zasługujesz! Zacząłem nabierać pewności, że poczciwy Hassan el Kebihr pomimo swej olbrzymiej postaci i arsenału broni, jaką się obwiesił, był całkiem niewinną ludzką istotą. Pustynia ma tak samo swoich blagierów, jak piwiarnia lub salon.
— Zasłużyłem na nie, w przeciwnym razie bowiem nie miałbym go, sidi — odparł dumnie. — Patrz na tę strzelbę, te pistolety, na ten muzra[2], na ten kussa[3] i na tę abu-tum[4], przed którą nawet odważny Uelad-Sliman umyka! A ty nie chcesz uznać mojego imienia? Nawet sidi Emir nie odmawiał mi go!
Sidi Emir? Czyżby zmienił angielskie Emery na wschodnie Emir?
— Kto to jest sidi Emir?
— Rabbena chaliek, niech Bóg zachowa ciebie i twój rozum, sidi! Czy obce jest ci imię tego, który mię przysyła do ciebie?
Rzeczywiście, Hassan zrobił z naszego Emery’ego emira! Miłe życzenie, z którem wygłosił swoje zdzi-