Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/240

Ta strona została przepisana.

— Dlaczego pytasz, skoro wiesz dobrze, że tak zrobiłeś? Patrz, tu na mojej szyi wisi święta księga; jestem hafizem, czyli człowiekiem, umiejącym kuran na pamięć. Przyznaj teraz, czy zasługuję na nazwę giaura?
— Nie. Nie jesteś kafirem, ani giaurem!
— Dlaczegóż więc z powodu mnie gniewasz się na Achmeda es Sallah?
— Nie ze względu na ciebie gniewam się, lecz za to, że opuścił duar, aby pójść do miast.
— Wszak sam go wypędziłeś. On zaś poszedł, żeby zapracować sobie na cenę, której żądasz za Mochallah. A może ty uważasz to za grzech, jeśli ktoś opuści ojczyznę? Czyż sam prorok nie mówi: „Widzisz wędrowca, idącego przez kraje i Allah jest z nim. Widzisz statki prujące wodę, abyście z dostatków Boga dostąpili bogactw i byli mu za to wdzięczni]!“ Czyż więc Achmed, opuszczając duar, działał przeciwko woli pro roka?
— Nie.
— Dlaczegóż tedy gniewasz się na niego?
— Nie gniewam się na niego.
— A czemu odmawiasz mu Mochallah, duszy jego życia? Szejk poczuł, że zapędziłem go w kąt, dlatego odpowiedział z wahaniem:
— Ja jestem szejkiem, a on tylko wojownikiem.
— Niech Allah kieruje twemi myślami! Czyż Achmed ciebie chce mieć za żonę? On pragnie córki twej Mochallah, a ona nie jest szejkiem! Bóg tylko może wywyższać i poniżać. Achmed to człowiek mężny, wierny, prawdomówny, nabożny i rozumny. Nie chcę już dziś o tem więcej mówić! Pomyśl nad tem, o szejku, a uznasz, że jest godzien posiadać kwiat Uelad es Sebira.

Na tem urwała się rozmowa. Objechaliśmy obóz wielkim łukiem i powróciliśmy w porze aszii[1]. Po skromnej wieczerzy rozniecono na środku duaru wspa-

  1. Modlitwa wieczorna.