Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/247

Ta strona została przepisana.

— A jeśli nas posłyszą i odkryją?
— Wstydź się, chłopcze! Czy kogo z nas kiedy odkryto? Czy oczy nasze nie są jako oczy pantery, a stopy nasze nie są niedosłyszalne jako stopy fenneka, albo kota. Czy nie ma dość koni do ucieczki, zanim jeden Sebira zdoła podnieść strzelbę do strzału? A może sądzisz, że należy postępować jeszcze ostrożniej? W takim razie dobrze. Porwiemy najpierw córkę szejka, Mochallah, i poślemy w miejsce bezpieczne. Potem zakradniemy się we trzech przed namiot szejka, a reszta tam, gdzie stoi ogier. Wreszcie na dany przezemnie znak Beni Hamemów spełni każdy z nas zlecone mu zadanie. Ostatni pośpieszy tutaj po tego Franka, którego jednak porzucimy na wypadek niebezpieczeństwa.
— A potem nie wrócimy do Bah el Halua?
— Nie. Przyrzekłem to już tym, którzy czekają na karawanę. Udamy się natychmiast na południe, przejdziemy przez Bah Abida i skierujemy się w poprzek przez pustynię er Ramada do Dżebel Tibuasz, za któremi leżą duary Beduinów Meszeer, a ci uchronią nas pewnie, gdyby es Sebira chcieli nas ścigać. No, czas na nas, abyśmy się nie spóźnili na powrót dziewczyny!
W następnej chwili zniknęli wszyscy, nie wydawszy głosu z siebie, ja zaś leżałem skrępowany i zakneblowany, bezsilny jak dziecko, a nawet gorzej, bo nawet wołać nie mogłem.
Znajdowałem się rzeczywiście w okropnem położeniu. Znałem cały nikczemny zamach tych ludzi, a nie mogłem mu przeszkodzić! A więc przecież dobrze osądziłem Krumira! Miał on zamiar złamać przysięgę, a oprócz tego uprowadzić troje najlepszych zwierząt z obozu, oraz córkę szejka i mnie. W dodatku miano zabić poczciwego Achmeda. Znając chytrość i przezorność, z jaką syn pustyni dokonywa takich zuchwałych przedsięwzięć, nie wątpiłem ani na chwilę, że zamach się uda. Ani Indyanin, ani żaden europejski opryszek nie dorówna Arabowi pod tym względem; przewyższyć go może chyba jedynie rodowity Hindus.