Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/256

Ta strona została przepisana.

— A gdzie atusza? — spytałem szejka.
— Jaka atusza?
— Twoja, która była za namiotem.
— Co się z nią stało?
— Czy jest, czy jej niema?
Powstał sam, aby zobaczyć, i powrócił zaraz z wiadomością, że lektyki nie ma.
— Krumir zabrał ją z sobą — wyjaśniłem mu ten brak. — Ponieważ zaś potrzebował koców do przymocowania atuszy na wielbłądzie, przeto wziął także dywany. Pozwólcie, że opowiem teraz, co przeżyłem wtedy, gdy wyście spali!
— Opowiedz, opowiedz! — zawołano dokoła.
— Saadis el Chabir w moich oczach nie znalazł upodobania. Nie wierzyłem jego przysiędze, a widziałem spojrzenia podziwu, jakie rzucał na mego konia. Mój wierny Achmed czuwał wprawdzie przy koniu, ale ja m im oto wstałem, gdy wyście spali, aby się przejść po duarze. Wtem spostrzegłem Krumira, idącego przez obóz do krzaków, w których potem mnie znaleźliście. Poszedłem za nim, by go podsłuchać, nie wiedziałem jednak, że on zamówił tam sześciu swoich Uelad Hamemów, którzy napadli na mnie z tyłu i powalili na ziemię. Kiedy odzyskałem przytomność, sądzili, że jeszcze mi nie wróciła, dlatego udało mi się podsłuchać cały plan, o którym rozmawiali.
— Jakiż mieli plan? — pytał szejk.
— Chcieli porwać Mochallah, twoją klacz, hedżina i mego karego, a ponieważ wiedzieli, że Achmed es Sallah dobrze strzegł mojego konia, przeto postanowili go zabić. Nie udało im się to jednak, gdyż Achmed był wierny i waleczny i zmusił ich do ucieczki.
— Czy więcej nic nie słyszałeś, effendi? — zapytał Ali en Nurabi.
— Namyślę się jeszcze nad tem. Hamemowie związali mi ręce i nogi, a potem wsadzili w usta knebel. Ułożyli sobie, że mię potem zabiorą, żebym zapłacił wysoki okup. Skoro tylko się oddalili, pochwyciłem