Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/263

Ta strona została przepisana.

ugodzi! Ty jesteś moim przyjacielem, a ja twoim. Oby Allah dał, iżbyśmy zostali nadal przyjaciółmi! Słyszałeś mowę moją, a ja jestem teraz gotów wysłuchać twojej!
Gdy skończył i siadł napowrót, musiałem mu rękę uścisnąć z wdzięczności, bo istotnie lepiej nie mógł przemówić. Sprawę Achmeda zrobił swoją sprawą i odmowa była teraz prawie niemożliwością. Szejk czuł to dobrze. Powinien był właściwie powstać natychmiast i odpowiedzieć, lecz on przedtem jeszcze zwrócił się do mnie:
— Sidi, czy rzeczywiście on tylko może ścigać ro zbójnika?
— On przyrzekł — odpowiedziałem — Czy masz kogoś, kto to potrafi?
— Tak.
— Kto?
— Ty, gdyż on nauczył się tego od ciebie.
— Masz słuszność, szejku. Lecz ja stawiam także pewien warunek. Chciałeś widzieć, czy mój ogier jest taki rączy, jak twoja klacz, a ja wyrzekłem się zakładu, aby nie zasmucić twej duszy. Ale teraz dowiedz się, że ja nie miałem powodów do obawy. O świcie będzie klacz twoja o kilka godzin drogi przed nami, a ja mim o to doścignę ją, jeśli zechcę. Jeśli sobie życzycie, żebym trop dla was czytał, domagam się także w nagrodę Mochallah, ale nie dla siebie, tylko dla Achmeda es Sallah. Wybieraj prędzej, gdyż sam to rozumiesz, że nie mamy już czasu do stracenia!
Na to podniósł się szejk wreszcie, położył ręce na brodzie i oświadczył:
— Przysięgam na święty kuran, na brodę proroka, na brody wszystkich kalifów i moich ojców, a zarazem na moją, że Achmed es Sallah dostanie Mochallach za żonę, skoro tylko sprowadzi ją razem z klaczą i wielbłądem. Jeśli jednak tego nie zrobi, nie będzie jej mężem. Wszyscy słyszeliście moje słowa!
Tak odzyskał Achmed łaskę szejka. Wszyscy podaliśmy mu rękę, a Krüger-bej rzekł do mnie: