Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/270

Ta strona została przepisana.

— Pozwól pan, że panu złożę gratulacye z powodu ogromnej bystrości, Ale jak pan odszuka wielbłąda, klacz i porwaną dziewczynę?
— Może i to mi się uda. Rozbójnicy jechali pewnie środkiem parowu, gdzie na twardym kamienistym gruncie ślady nie zostają. Należy jednak spodziewać się, że najpierw napoili dostatecznie klacz, a zwłaszcza wielbłąda, zanim przywiązali do niego lektykę. Tu nie mogli tego uczynić, ponieważ brzegi potoku są zanadto wysokie. Chodźmy więc dalej! Jestem pewien, że znajdziemy ślady, skoro tylko dostaniemy się na miejsce, gdzie brzegi potoku nie wznoszą się tak wysoko.
Przypuszczenie moje sprawdziło się wkrótce. Potok zataczał dość płasko położony łuk, okalający mały półwysep, na którym z pory wiosennych wylewów leżał gruboziarnisty piasek, pomięszany z grubszymi odłamkami kamienia. Wśród nich widać było skąpą, cienką trawę. Na tego rodzaju gruncie odbijał się najlżejszy odcisk stopy i zachowywał się na czas dłuższy.
Powyżej tego miejsca była droga bardzo rozkopana.
— Widzicie, panie pułkowniku? Tutaj zatrzymało się owych siedm koni po wyruszeniu. A tutaj, uważa pan ten dokładny odcisk na piasku? Tu stała atusza, zanim przymocowano ją do wielbłąda. Czy dostrzega pan tu nad wodą ślad wielbłąda i konia? Przyłożę doń moje papierowe odciski. Widzi pan, jak dokładnie przystają? Tu była klacz, a tutaj hedżin, tu zaś... Co ma znaczyć ta czerwona nitka?
— Tego wiedzieć, ani odgadnąć nie może nikt inny, oprócz pana.

— Na tej nitce jest krew. Podarto jakąś tkaninę, aby zawiązać ranę tego, który dostał kulą od Achmeda. Przytem mała nitka uwiesiła się na drzewie. Tu na prawo, pod tą młodą czarm[1], ktoś leżał. Ach, to była Mochallah!

  1. Pinia.