Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/273

Ta strona została przepisana.

Ja odpowiedziałem równie serdecznie na jego słowa i rozeszliśmy się: jedni na północ, drudzy na południe. Nie widziałem potem już nigdy tego dzielnego człowieka, ale obraz jego w mej duszy pozostał tak świeży, jak gdybym się z nim dopiero wczoraj pożegnał.
Niebawem dostaliśmy się do parowu. Tu wyjaśniłem krótko szejkowi znaczenie znalezionych śladów i ruszyliśmy dalej. Trzymać się tropu na gruncie przeważnie skalistym nie było wcale łatwem zadaniem, do pomogła mi w tem jednak znajomość kierunku drogi Krumira.
Powiedział on był, że przekroczy Bah Abida, leżącą prostopadle do naszej drogi mniej więcej o trzydzieści kilometrów. Ponieważ musieliśmy objechać kilka znaczniejszych wzgórz i przepłynąć parę rzek, przeto należało liczyć przynajmniej pięćdziesiąt kilometrów. Dodawszy zaś do tego stratę czasu na szukanie śladów, potrzebowaliśmy dobrych piętnastu godzin, by się dostać do Bah Abida.
Przejechawszy przez Hem ormta Wergra, przepłynęliśmy Anneg, a wkrótce potem dużą Milleg i zatrzymaliśmy się w poprzecznej dolinie Dżebel Tarf na krótki spoczynek. Na tem samem miejscu odpoczywał także Krumir. Ślady były całkiem wyraźne. Dolina ta ma z pięć godzin drogi długości ku wschodowi, a przecina ją potok, wypływający z Bah Abida. Mieliśmy więc tę górę prosto przed sobą, na lewo Bu Baheur, Mezarę i Bordż Bir bu Hamed, a na prawo kraj Szerenów i Uelad Kramemssa. Nie znając usposobienia tych ludzi, musieliśmy być bardzo ostrożni. Tak sam o widocznie myślał Krumir, bo nie poszedł dalej doliną, lecz wydostał się na płaskowzgórze, aby po niem wyjechać na Bah Abida. Tam na górze ciągnął się szeroki płaskowyż aż po Wadi Serrat, o godzinę drogi zaś wznosiła się Bah Abida. Trop był tutaj nadzwyczaj wyraźny, ponieważ ścigani jechali cwałem, aby ten kraj otwarty zostawić jak najrychlej za sobą. Jakto poznałem