Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/283

Ta strona została przepisana.

— Czy to prawda? Zostawisz mi wszystko?
— Wszystko! Obraziłeś mnie wprawdzie, nazwałeś psem i szakalem, ale prorok powiada: „Kto dumny jest z tego, że wyświadczył przyjacielowi coś dobrego, niechaj będzie cicho, kto jednak okazuje litość wrogowi, dla tego ręka Boga otwarta“. Chodź, weź i jedz; bądźmy odtąd przyjaciółmi!
Poszedłem do konia, wyjąłem z torby przy siodle kilka heli[1], połamałem je i podałem mu jedną połowę, a sam zjadłem drugą. On pozwolił się zaskoczyć i włożył daktyle w usta. Teraz byliśmy już pewni wygranej. Arab wziął swoją broń, dosiadł konia i rzekł:
— Jadłem z tobą i zawarłem z tobą przyjaźń. Chodźcie teraz ze mną wszyscy do duaru i bądźcie moimi gośćmi!
— Pozwól nam to uczynić, gdy będziemy wracali. Nie możemy tracić czasu, jeśli chcemy doścignąć tych ludzi, których szukamy.
— Zasmucasz moją duszę, emirze! Ale powiedz mi, czy krwawa zemsta nakazuje wam ich ścigać?
— Tak! Krumir zabił jednego Sebira.
— To śpieszcie za nim. Haraczu nie zapłacicie. Niechaj zapanuje pokój między Sebirami i Kramemssami. Oby Allah chronił was w waszej wyprawie!
W ten sposób zakończyła się tak groźna z początku przygoda. Zauważyłem też, że kredyt mój u towarzyszy znacznie się podniósł. Jechaliśmy zatem dalej bez przeszkody, Kramemssowie zaś wrócili do swego obozu bez łupu.

Zaproponowałem szejkowi jeszcze raz, że pojadę z Achmedem naprzód, ale on będąc pod wrażeniem ostatniego wypadku, nie chciał o tem słyszeć. Pędziliśmy przez równinę dość szybko, zbliżając się coraz bardziej do Bah Abida, która z każdą chwilą wyraźniej występowała na widnokręgu. Dojechaliśmy tam wkrótce po modlitwie popołudniowej, a dążąc dalej ciągle za

  1. Suszonych daktyli.