tropem, wydostaliśmy się na nią po zachodniem zboczu tak łatwo, że o zachodzie słońca stanęliśmy już na szczycie.
Ku wschodowi opada góra bardzo stromo ku równinie. Na północnym wschodzie ujrzeliśmy szczyty Caafram, płonące w blaskach zachodzącego słońca, u stóp zaś naszych roztaczała się pusta Ramada. Ze wschodu jaśniał ku nam wysoki Maktyr.
— Czy rozbijemy obóz? — spytał szejk.
— Rozpoznaję jeszcze ślady, a tu na górze będzie w nocy za zimno. Ruszajmy dalej! — odpowiedziałem mu.
Byłbym z chęcią usłyszał zdanie trapera lub Indyanina o tropie, za którym właśnie szliśmy. Gdy bowiem Beduini nic nie widzieli, ja znajdowałem co dwadzieścia kroków jakiś znak niezawodny. Północnoamerykański „westman“ stara się wszelkiemi siłami zatrzeć ślady za sobą, Krumir natomiast zwracał na to całą swoją uwagę, żeby się jak najszybciej posuwać naprzód. Ponieważ teren schodził w tem miejscu stromo na dół, przeto kopyta jego koni orały poprostu ziemię, wobec czego nam nie było wcale trudno zachować kierunek jazdy.
Tak przybyliśmy nad małą rzekę, która płynąc z góry, wyżłobiła sobie w biegu łożysko, prowadzące na dół aż do stóp góry. Właściwości terenu pozwalały przypuszczać, że Krumir nie opuścił tej doliny, dlatego jechaliśmy nią dalej, nawet wtedy, kiedy ciemności nocne zasłoniły trop przed mojemi oczyma.
— Czy pustynia er Ramada zaczyna się zaraz u stóp tej góry? — zwróciłem się do szejka.
— Dlaczego pytasz?
— Jeśli zaczyna się zaraz, to możemy niebawem spotkać się z nieprzyjacielem. Sądzę bowiem, że nie rozbije obozu noclegowego na stepie.
— Pustynia zaczyna się dalej. Przed nią ciągną się jeszcze pastwiska Zwarihn.
— Jak daleko jest od Bah Abida do Dżebel Tibuasz?
Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/284
Ta strona została przepisana.