Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/285

Ta strona została przepisana.

— Jedzie się przez Zwarihn i er Ramada dwanaście godzin. Następnie prowadzi droga pomiędzy górami Rokada i Sekarma na miejsce, gdzie zaczyna się kraj Meszeerów.
— Zdaje mi się, że zaczyna on się dopiero za Dżebel Tibuasz i za górami Haluk el Mehila?
— Jeśli pasza jest dobra, przychodzą Meszeerowie na tę stronę gór.
— Czy byłeś już tam kiedy?
— Nie.
— Nie znasz nikogo z Meszeerów?
— Znam wielu. Spotykałem ich w kraju es Sseers i Uelad Aun. Ale nie wiem, czy nas przyjmą uprzejmie.
— Sześćdziesięciu gości naraz to i dla przyjaciela za wiele. Musimy się starać, żeby Krumira pochwycić jeszcze przed górami Rokada. Śpieszmy!
Po dwugodzinnej uciążliwej jeździe, podczas której przyświecały nam tylko gwiazdy, dostaliśmy się na równinę. Tam napoiliśmy konie i daliśmy im sisz bla halef[1], a sami, zjadłszy po kilka daktyli, położyliśmy się na spoczynek. Każdemu z nas był on tak bardzo potrzebny, że nikt nie myślał o nawiązywaniu rozmowy.
Zbudziwszy się raz w nocy, posłyszałem daleki ryk, a to mi przypomniało, że okolice stepu er Ramada słynęły z wielkiej liczby lwów. Mim oto zasnąłem wkrótce na nowo, nie przeczuwając, że już nazajutrz przyjdzie mi zetrzeć się z krewnym „króla pustyni“.
Zaledwie ranek zaszarzał, byliśmy gotowi do drogi. Ja wyjechałem łukiem na równinę i natrafiłem wkrótce na trop, którym ruszyliśmy w dalszą drogę.

Wisząc prawie na koniu, sposobem indyańskim, ażeby nie przeoczyć żadnego śladu, prowadziłem pochód. Kilka strumyków pozwalało wnosić o blizkości rzeczki. Teren był urodzajny, trawiasty, a ślady kopyt odbiły się na nim wyraźnie. Posuwaliśmy się szybko na wypoczętych koniach i mniej więcej w półtorej go-

  1. Skarłowaciałe daktyle, tylko dla koni.