Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/294

Ta strona została przepisana.

Oddajcie mu wszystko, coście zabrali! On jest jako syn Uelad Szeren!
Potem przystąpił do mnie i podał mi rękę.
— Habakek — bądź nam pozdrowion! Stopa twoja może u nas wchodzić i wychodzić, jak jej się spodoba. Twój przyjaciel jest moim przyjacielem, a twój wróg moim wrogiem. Takie prawo należy ci się jako gościowi.
— Wierzę i ufam ci, o szejku. Ale dlaczego bierzesz moich przyjaciół do niewoli? — zapytałem, wskazując na Alego en Nurabi i na Anglika.
— Czy ci ludzie są twoimi przyjaciółmi?
— W istocie są moimi przyjaciółmi.
— Ja nie wiem jeszcze, skąd przyszli do obozu. Byłem przy trzodach i zjawiłem się tu, kiedy ty wyszedłeś z namiotu. Zbadam, co w tej sprawie jest słuszne i sprawiedliwe. Zwołać starszyznę na naradę!
Wtem doleciał od strony wejścia do obozu krzyk przerażenia. To Achmed es Sallah wpadł na wielbłądzie pomiędzy namioty z taką furyą, że wszystko się porozbiegało. Mając odwiedzione kurki od pistoletów wołał:
— Sidi, sidi! Gdzie mój effendi? Tutaj Achmed es Sallah!
Skoczyłem naprzód i skinąłem na niego. Natychmiast wstrzymał wielbłąda, kazał mu klęknąć, zeskoczył i wziął mnie w ramiona. Poczciwiec kochał mnie rzeczywiście z głębi serca.
— Jesteś pojmany, sidi? — zapytał.
— Nie.
— A tamci?
— Tylko na razie.
— Gdzie porwana Mochallah? Wskazałem na Krumira, stojącego z posępnym wzrokiem obok kilku Meszeerów. Achmed chciał się — rzucić na niego.
— Ja go zmiażdżę! — zagroził.
— Stój! — rzekłem, wstrzymując go — On jest