Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/296

Ta strona została przepisana.

— Achmedzie, jedź!
Służący zastosował się do rozkazu, ja zaś opuściłem strzelbę dopiero wtedy, kiedy go już straciłem z oczu. Zauważyłem jednak, że to zachowanie się rozgniewało jeszcze bardziej Meszeerów. Kilku z nich dosiadło koni i pojechało za Achmedem. Przywiązałem karego tuż u wejścia do namiotu i wszedłem do środka.
— Sallam aalejkum — pokój z wami! Nie miałem przedtem czasu was pozdrowić — rozpocząłem od usprawiedliwienia.
Arabki nie odpowiedziały nic. Widocznie kobieta robiła dziewczynie wymówki.
— Pić mi się chce — powiedziałem poprostu i usiadłem, a Dżumejla przyniosła mi wody.
— Pij! — rzekła. — Czy zjesz co?
— Nie. Nic nie włożę do ust, dopóki dżemma nie wypowie swego zdania o mnie.
— Z jakiego jesteście szczepu?
— Jeden z jeńców jest szejkiem Uelad Sebira, drugi to wielki emir z Inglistanu, a ja jestem bejem z Dżermanistanu.
— Czy ten kraj leży daleko stąd?
— Leży na północ daleko za morzem, stąd o przeszło ośmdziesiąt dni drogi.
Klasnęła w dłonie ze zdziwienia i rzekła:
— Z tak daleka przybywasz? Czego chcesz u nas?
— Oswobodzić dziewczynę, którą porwał matce zły człowiek.
To zajęło także i starą. Darowałem jej pięciopiastrówkę i opowiedziałem im o porwaniu Mochallah to, co uważałem za stosowne. Tem zdobyłem całkiem ich serca. Dżumejla postanowiła zaraz pójść do Mochallah, a stara jej pozwoliła. W chwili, kiedy dziewczyna wychodziła z namiotu, wszedł szejk po mnie, żebym się stawił przed dżemmą, która zgromadziła się na wolnym placu. Był tam także Krumir, Anglik i Ali en Nurabi. W ciągu narady przybyli także Hamemowie, którzy tymczasem dojechali do obozu.