Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/299

Ta strona została przepisana.

kerihm — Boże miłościwy, bądź nam łaskaw i pokieruj myślami naszemi, ażeby kule nasze nie wysłały was tam, skąd już niema powrotu! Przybyliśmy jako wasi przyjaciele. Czy mamy zostać wrogami waszymi z powodu zbója? Nie chcę, żeby na tej dolinie wzniosły się okrzyki żałoby i żeby od Dżebel Szefara odbiły się echem pośmiertne wołania Meszeerów. Uszy wasze słyszą moje słowa. Otwórzcie wasze serca dla mojej mowy, którą was ostrzegłem!
Usiadłem, wywoławszy głębokie wrażenie, które wzmocniło się jeszcze, gdy ludzie, którzy wyjechali byli za Achmedem, wrócili teraz i donieśli, że wielka liczba jeźdźców stoi przed duarem. Z naszego miejsca widać było ich głowy i groty włóczni. Obrady rozpoczęto na nowo, lecz niestety nie z tym wynikiem, którego się spodziewałem. Uchwalono wysłać ludzi do Hadżeb el Aiun, Harnra Kamuda, Kazaat el Aatasz i Sidi bu Ghamen po starszyznę tych szczepów. Oni mieli rozstrzygnąć tę trudną sprawę, a do tego czasu miało wszystko pozostać w zawieszeniu. W każdym razie zdobyliśmy kilka ustępstw. Oto Krumirowi nie wolno było wydalić się z obozu, Ali en Nurabi i Achmed mogli odwiedzać Mochallah, a sześćdziesięciu Sebirom pozwolono wjechać do obozu, tylko musieli się sami o siebie starać. Biała klacz została oczywiście nadal własnością Saadisa, jemu też poruczono nadzór nad Mochallah. Ja sam byłem gościem szejka, Anglik zaś wolał z Sebirami obozować na wolnem powietrzu. Wielbłąd przeszedł znowu na własność Alego el Nurabi.
Narady zajęły sporo czasu. Gdy Sebirowie wjechali i wszystko było w porządku, pochyliło się słońce już ku zachodowi. Widziałem, jak znoszono wielkie kupy trawy halfa i kolczastej mimozy, aby za nadejściem ciemności rozniecić znaczną ilość ogni. Przed namiotem stał szejk Mohammed er Raman w kole wielu młodych mężczyzn. W ręku trzymał kilka źdźbeł trawy i kazał im je wyciągać. Przystąpiwszy doń, spytałem: