Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/301

Ta strona została przepisana.

kę, jak mieszkaniec północy o zimnej krwi, skoro ma w ręku pewną rusznicę. Dopiero kiedy król pustyni wygubi mu znaczną część trzody, zwołuje towarzyszy na polowanie. Wówczas zbiera się jak najwięcej Beduinów, aby razem udać się do legowiska lwa. Podnoszą piekielny wrzask, rzucają kamieniami i miotają szkodnikowi na głowę najbardziej obelżywe przezwiska. Gdy się lew pokaże, jadą wszyscy i pędzą na niego bezładnie w największem rozdrażnieniu. Strzelają na chybi trafi, rzucają włóczniami i wypuszczają nieszkodliwe strzały z wielkiej odległości. Ostatecznie ginie lew z powodu upływu krwi z wielu małych ran i nie pada nigdy od kuli, posłanej z zimną krwią, a śmierć jego opłaca się zawsze życiem kilku ludzi. Arabowie uciekają zwykle z jednej okolicy do drugiej, lew jednak ciągnie za nimi i porywa zwierzęta z trzód.
— Zostańcie tutaj i zabijcie go! — rzekłem spokojnie.
— Próbowaliśmy, effendi, ale on nie chce zginąć. A teraz jest jeszcze gorzej, niż przedtem. Do assad-beja, dusiciela trzód, dostaliśmy jeszcze o wiele gorszego wroga.
— Jakiego?
— Czy wiesz, które zwierzę jest o wiele straszniejsze od pana z długą grzywą?
— Pantera, czarna pantera. To najokrutniejsze zwierzę na świecie.
— Masz słuszność. Czarna pantera, którą my nazywamy abu ’l afrid[1], jest daleko okropniejsza, aniżeli król zwierząt. On zabiera tylko tyle mięsa, ile mu potrzeba i nie wraca, jeśli skoczy fałszywie. Pantera morduje, dopóki jej się podoba, ślepnie z chciwości krwi, a gdy raz skosztuje ludzkiego mięsa, nie chce innego.
— I abu ’l afrid jest tutaj?
— Tak, ona i pan trzęsienia ziemi.

— Oboje razem? To rzadko się zdarza!

  1. Ojciec najwyższego dyabła.