Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/303

Ta strona została przepisana.

Well! Cieszę się! Jaka?
— Mamy zastrzelić „pana trzęsienia ziemi“.
— Kogo? — spytał zdumiony.
— I „ojca najwyższego dyabła“, nie obrażając nikogo.
— Idźcie sami do dyabła ze swoimi żartami!
— To nie żart, sir! Panem trzęsienia ziemi nazywają tu lwa, ojcem zaś najwyższego dyabła czarną panterę.
— Lew? Czarna pantera? Heavens! Czy naprawdę, czy na żarty?
— Mówię zupełnie poważnie!
— Będą zastrzelone te bestye, sir! Halloo! Hurra! Ale kiedy i gdzie?
Podskoczył z radości, zaczął podrzucać nieskończonemi nogami i wymachiwać rękami tak, że Beduini spojrzeli nań z trwożnem zdumieniem.
— Kiedy? Dziś w nocy — odrzekłem. — Szejk Mohammed er Raman zaraz pokaże nam miejsce.
Powtórzyłem Anglikowi wszystko, co słyszałem od szejka i tak go tem rozbawiłem, że śmiał się serdecznie, wyszczerzając ciągle żółte zęby. Mimo swoich dziwactw był Percy przecież dzielnym i odważnym strzelcem. Polowaliśmy razem na Ceylonie na słonie, a w Indyach na tygrysy, w najniebezpieczniejszych okolicznościach poznałem jego myśliwskie zalety. Dziś dobrze się zdarzyło, że znalazł się obok mnie przed zamierzonem polowaniem.
Szejk przyszedł do nas i zaprowadził nas przed obóz, gdzie właśnie postanowiono spędzić rozprószone zwierzęta. Tutaj nagromadzono także mnóstwo paliwa, aby zapomocą ognisk odstraszyć dusicieli trzód. Teren był zupełnie otwarty i wolny od złom ów skalnych.
— Czy zawsze spędzaliście zwierzęta w trzy oddzielne kupy? — spytałem szejka.
— Tak.
— Jeśli mamy zastrzelić abu ’l afrida albo sidi es salssali, to musisz zrobić to, czego ja zażądam.
— Zrobię to napewno!