podstępnie, nie zdradziwszy się najlżejszym szmerem, rzeczywiście jak na pantery przystało, po dyabelsku jak abu ’l afrid.
Oczywiście, że na rozmyślania nie było czasu, bo pantera stała przedemną o jakich dwadzieścia kroków. Leżąc płasko na ziemi, wziąłem prędko nóż w zęby, a podparłszy się lewym łokciem, podniosłem lufę i wymierzyłem.
Zwierz zauważył ten ruch i zatrzymał się na chwilę. Podnosząc się na tylnych łapach, schylił się przodem. Oczy jego szeroko otwarte gorzały zielonawo-żółtym żarem, a potem zaczęły powoli zwężać się i maleć. Wiedziałem, że kiedy utworzą jedną kreskę wązką, zwierz skoczy. Wycelowałem w prawe oko i wypaliłem, rzuciwszy się równocześnie tak gwałtownie w bok, że zatrzymałem się dopiero o ośm kroków od tego miejsca, na którem leżałem.
Po strzale nastąpił tylko jeden ryk, ale tak przejmujący do szpiku i okropny, że psy zaczęły wyć przy ognisku.
Jeden rzut oka wystarczył mi, żeby poznać, iż kula spełniła swoją powinność. Pantera nie żyła.
Ale co się z drugą stało? Spojrzałem na koniec trójkąta. Zwierz stał tam wyprostowany wysoko i patrzył w stronę, z której doszedł go śmiertelny ryk towarzysza. Namyślał się, a może czekał na ryk powtórny. Skorzystałem z tego i ponownie nabiłem wystrzeloną lufę, troskliwie, choć z gorączkowym pośpiechem. Następnie się cofnąłem i ukląkłem. Wszystko to odbyło się oczywiście prędzej, aniżeli da się opisać.
Wzrok miałem ciągle zwrócony na wroga i tylko na chwilę rzuciłem okiem ku pierwszemu namiotowi i przeraziłem się okropnie. Owa kobieca postać stała tam wyprostowana, oblana światłem ogniska i patrzyła, ku mnie. Czego tam chciała? Wszak niewątliwie byłaby zgubiona, gdyby ją pantera zobaczyła! I rzeczywiście zwierz ją dostrzegł, bo poruszył się i zaczął ku niej, się sunąć. Czy należało na nią zawołać, ostrzec ją?
Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/313
Ta strona została przepisana.