— Dwa razy już tak powiedziałeś, a jednak skłamałeś. Przysięgnij!
— Przysięgam.
— Na duszę ojca twego!
— Na duszę... mojego... ojca! — wybuchnął z wahaniem.
— I na brodę proroka?
Teraz był całkiem zakłopotany.
— Przysiągłem i dość już tego!
— Przysiągłeś na duszę ojca, która nie warta więcej, niż twoja. Za obie razem nie dam ani jednej sisz lub bla halef[1], a przysięga na nie nie warta ziarnka piasku, którego pełno na pustyni od wschodu aż do zachodu. Czy przysięgniesz na brodę proroka?
— Nie.
— W takim razie słowo twoje jest kłamstwem i obłudą, a ty nie zobaczysz już nigdy gwiazd pustyni.
Oko jego błysnęło gniewem.
— Wiedz o tem, niewierny, że dusza jeńca pójdzie do dżehenny[2], jeśli ja na czas nie przybędę do Hedżanbeja. Na to mogę ci przysiąc na brodę proroka, który umie chronić swych wiernych!
— W takim razie dusza twoja pójdzie naprzód, a kości dusiciela karawan i jego bandy zbieleją w żarze słonecznym. Przysięgam ci na Jezusa, syna Maryi, którego wy nazywacie Iza Ben Marryam; On jest mocniejszy od waszego Mahometa, gdyż sami mówicie o Nim, że usiądzie kiedyś na meczecie Omajadów w Damaszku, aby sądzić wszelkie stworzenia ziemi, powietrza i wody!
Arab podrzucił głowę w górę i wsunął palce prawej ręki pod brodę, co u Beduinów oznacza zupełną pogardę.
— Przyniesiecie wszystko, czego żądamy! Byłem u was dwa razy i nie poważyliście się podnieść ręki na posła Hedżan-beja, a dziś także tego nie uczynicie.