Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/320

Ta strona została przepisana.

język arabski. Musiałem naprawdę wszystkie siły wytężyć, ażeby uchronić piękne futra od podarcia.
Nareszcie uciszono się, a szejk wezwał mnie, ażebym opowiedział, jak się wszystko odbyło. Załatwiłem się krótko, a gdy się przekonano, że obie pantery otrzymały strzał w oko, nie było końca zdumieniu. Zdobycz powleczono do duaru, a tymczasem ja, Percy, Ali en Nurabi i Achmed z szejkiem i kilku ludźmi, niosącymi pochodnie, udaliśmy się w drugą stronę, aby poszukać śladów lwa.
Istotnie „pan trzęsienia ziemi“ był trafiony, nawet niebezpiecznie, gdyż krwawił silnie. Szejk zgodził się chętnie, gdy postawiłem wniosek, żebyśmy za dnia poszli śladem króla pustyni. Był to okaz nadzwyczajnych rozmiarów, co można było poznać po wielkości śladów. Zabrany przezeń wielbłąd należał do szejka.
Kiedyśmy powrócili do duaru, zdejmowano już skóry z panter. Oddano mi je jako sprawiedliwie zdobytą własność. Szejk przypatrywał im się łakomie.
— Szejku Mohammedzie er Raman, czy spełnisz mi pewną prośbę? — zapytałem go.
— Mów, ja słucham! — odpowiedział.
— Weź sobie tę z tych skór, która ci się najlepiej podoba, i zachowaj ją dla siebie. Ilekroć ją zobaczysz, przypomnij sobie mnie, którego wówczas nie będzie przy tobie.
— Emirze, czy to prawda? Czy rzeczywiście chcesz mi darować drogocenną skórę abu ’l afrida?
— Daruję obie.
— Obie?
— Tak, gdyż nie mogę ich zabrać z sobą.
— Kto ma drugą otrzymać, panie?
— Dżumejla.
— Dżumejla? Czemu? — spytał zdziwiony.
— Czy nie ona to wzięła mnie w swoją opiekę, kiedy niebezpieczeństwo nad nami zawisło? Allah wynagradza wszystko dobre i wszystko złe. Czemuż czło-