Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/330

Ta strona została przepisana.

młode. Stara dalej się nie pokazywała. W kilka chwil wyszło także drugie młode.
— Mierzcie do małych, ludzie! — zawołał szejk.
Posłuchano tego wezwania. Jeden kamień ugodził małą lwicę. Ta wrzasnęła boleśnie, a równocześnie prawie wypadła stara, nie majestatycznym krokiem i z pogardliwem spojrzeniem, jakby to uczynił samiec, lecz ostrożnie, przyciśnięta do ziemi, zupełnie jak kot. Ja ze swego nizko położonego stanowiska mogłem ją zobaczyć, przed Anglikiem natomiast zasłaniały ją kiście paproci. Oczy jej, zwrócone na jeźdźców, stojących na przedzie kotliny, gorzały z gniewu. Zdawało się, że okiem mierzy oddalenie, oraz bada, czy potrafiłaby wyjść po stromych ścianach.
Mohammed er Raman także nie mógł jej widzieć. Podprowadził konia nad samą krawędź doliny i zawołał:
— Ludzie, jeszcze raz w młode! Jeśli je...
Nie skończył rozpoczętego zdania. Wysunął się zanadto naprzód, sypki piasek poddał się, koń stracił grunt pod nogami i runął. Spadając wyskoczył szejk z siodła, ale swego nie dopiął — koń i jeździec stoczyli się na kotlinę, a równocześnie zabrzmiał dokoła wielogłośny okrzyk przerażenia. Oto zaledwie lwica spostrzegła spadającego Beduina, wyleciała z pod paproci z taką szybkością, że Anglik nie mógł dać pewnego strzału. Wypalił wprawdzie, ale kula nie dosięgła lwicy. Rozjuszona samica w strasznych skokach rzuciła się ku szejkowi, który usiłował właśnie podnieść się z upadku.
— Allah illa Allah! — zawołał w rozpaczliwej trwodze i rzucił się znów na ziemię.
Lwica zaraz znalazła się przy nim, a kiedy jej łapy dotknęły ziemi po raz ostatni, ja wypaliłem. Dostała kulą w skoku i dzięki temu rzuciła się nieco w bok. W tej chwili huknął drugi strzał, a szejk krzyknął z bolu; zwierzę padło tuż obok niego i dotknęło pazurem jego nogi. Bezwiednie raczej, aniżeli z namy-