Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/331

Ta strona została przepisana.

słu, stoczył się on w bok, a lwica szarpała przez chwilę ziemię, wydała ostatni zamierający ryk i wyprężyła potężne członki.
Leżałem od niej zaledwie o dwadzieścia kroków i przyskoczyłem do niej z nożem. Było to już zbyteczne, bo nie żyła.
— Wstań, szejku! — rzekłem. — Sittua areth nie żyje!
— Czy na prawdę nie żyje? — zapytał z pobielałemi za strachu wargami, zrywając się z ziemi.
— Tak.
— Emirze, on a chciała mnie pożreć!
— Istotnie, i to razem ze skórą i z włosami. Byłbyś nawet nie miał ccasu na odmówienie sury przedśmiertnej. Teraz ona poszła na tamten świat ze wszystkimi swoimi grzechami.
— Zamieszka w dżehennie, dziś i po wszystkie wieki, effendi!
Po głośnym okrzyku przerażenia wszystkich zapanowało dokoła milczenie, a teraz dopiero zerwał się ze wszystkich stron ogłuszający wrzask radości. Śpieszono z prawej strony i lewej, aby dostać się do parowu, który mógł się stać tak nieszczęsnym dla dowódcy Meszeerów.
Szczęściem nie poniósł on żadnej szkody, a rana na prawej nodze była tylko lekkiem rozdarciem, połączonem z utratą kawałka mięsa. Koń wyszedł także cało. Najgorszy los spotkał lwicę, której cześć obywatelską zrujnowano zupełnie pogardliwemi słowy i ruchami. Młode pojmano i skrępowano celem uświetnienia tryumfalnego pochodu.
Wszyscy byli zadowoleni z wyniku wyprawy myśliwskiej z wyjątkiem Anglika. On także przyszedł i stanął obok mnie.
Vexatious, immense vexatious! Sprawa irytutująca, ogromnie irytująca! — mruczał. — Ten nędzny kot wymyka mi się z pod kuli!
— Pocieszcie się, sir! — odrzekłem. — Przecież, ją jeszcze trafiono!