Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/333

Ta strona została przepisana.

wie z „królem pustyni“. Co się tyczy tego określenia, to stwierdziłem, że ono nie jest właściwem. W rzeczywistej pustyni lew się nigdy nie pokazuje, gdyż nie znalazłby tam ani potrzebnego pożywienia, ani wody, której jako mięsożerca dużo potrzebuje. Żyje on tylko na stepach i w oazach, do których może się dostać, nie cierpiąc zbyt długo pragnienia. Dziwnem też było to, że udało nam się zabić lwa i panterę z samicami na tak małej przestrzeni i w tak krótkim czasie. Gdyby Meszeerowie byli bardziej przedsiębiorczy, byłby ten wypadek nie zaszedł.
Dojechawszy do duaru, zostaliśmy powitani głośnymi okrzykami radości. Ja puściłem się natychmiast przed namiot szejka, a gdy zamierzałem zsiąść z konia, wyszedł z namiotu mężczyzna i pośpieszył do szejka, stojącego obok mnie.
— Allah akbar! Bóg jest wielki i czyni cuda! — zawołał szejk. — Mój brat! Czy posłaniec, którego wczoraj pchnąłem do ciebie, mógł cię już znaleźć?
— Twój posłaniec? Nie znalazł mnie żaden po słaniec. Byłem w Feszii i przybywam do ciebie, aby zabrać Dżumejlę.
Był to zatem dowódca Meszeerów z Hadżeb el Aiun i Hamra Kamuda, ojciec Dżumejli i brat Mohammeda el Raman. Byli bardzo do siebie podobni. Nie widziałem, ani nie słyszałem jeszcze nigdy, żeby dwaj bracia byli wodzami dwu rozmaitych ferkahów. Jeden z nich musiał zatem godność tę zawdzięczać nie pochodzeniu lub urodzeniu, lecz osobistym przymiotom. Uścisnęli się, poczem Mohamed er Raman spytał:
— Czy widziałeś już Dżumejlę?
— Tak. Chwała Allahowi, że ją zastałem przy życiu.
— Przy życiu? Czy bałeś się, że zastaniesz ją nieżywą?
— O, jak łatwo mogło się rozpłynąć jej życie! Zataiła to przed tobą, lecz mnie powiedziała zaraz, gdy tylko tu przybyłem.
— Co?