Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/341

Ta strona została przepisana.

Następnie rozesłano ludzi do rozmaitych duarów, wreszcie i my dosiedliśmy koni. Przedtem oczywiście pożegnałem się z Dżumejlą, co odbyło się bardzo prędko z powodu obecności jej ojca. Dała mi na drogę najlepsze życzenia i przyrzekła modlić się za mnie.
Było nas teraz ośmiu jeźdźców. Trop Krumira znalazł się bardzo rychło. Prowadził do potoku i ciągnął się z godzinę wzdłuż niego. W pobliżu Dżebel Rokada skręcił na prawo ku zachodowi. Widać było, że Saadis el Chabir zamierzał objechać Rokada i Semata, aby potem dostać się na Dżebel Margeba, albo przez Sidi bu Ghanem na Dżebel Sebess. Tę drogę obrał napewno, jeśli rzeczywiście chciał się udać na targ w Sellum. Wbrew jednak mniemaniu szejka Omara Altantawi nie wydawało mi się to zbyt prawdopodobnem, gdyż Sellum, jako punkt zborny członków rozmaitych szczepów, nie mogło być dla zbója bezpiecznem schronieniem.
Aż do teraz jechał Omar z nami tą samą drogą, niebawem jednak my musieliśmy zboczyć na zachód, a cel jego drogi był na południu.
— Gdzie mam was szukać z moimi czterema końmi? — zwrócił się do mnie.
— Trop nasz okrąży góry Rokada, a potem zwróci się na południe aż do Semata. Jeśli z Feszii pojedziesz prosto na zachód, natrafisz pewnie na nasze ślady. Od czasu do czasu wetkniemy w ziemię gałązkę, ażebyś nie zabłądził.
— Czy sądzisz, że was nie minę?
— To niemożebne. Jak długo jedzie się z Feszii, położonej w górach, zanim się dostanie na zachodnią równinę?
— Godzinę.
— W takim razie nie będziemy długo czekali na ciebie, ponieważ dla skrócenia sobie drogi zatoczymy łuk.
On ścisnął konia ostrogami, a my uczyniliśmy to samo, i niebawem straciliśmy się z oczu nawzajem. Wkrótce potem natknęliśmy się na ślady sześciu Uelad