Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/342

Ta strona została przepisana.

Hamema, które schodziły się tu z tropem Krumira. Widocznie zatem w porozumieniu z nim oddalili się od Meszeerów. Następnie przeszliśmy przez drogę karawanową, przecinającą południową Ramada i łączącą Hamada el Uelad Ayar z Makten i Ras bu Falha przez Haru el Haszem z algierską Tebessą. Zaraz za nią skręcał trop na południe, co potwierdziło moje przypuszczenie. Dziwnem było zaiste, że Saadis el Chabir nie myślał wcale o ukryciu lub o zatarciu swojego tropu, który był ciągle tak wyraźny, że nawet człowiek niedoświadczony byłby go z łatwością odszukał. Wszak nie raz już się przekonał, że tego rodzaju nieostrożność wychodziła mu na szkodę.
Niebawem jednak musiałem zmienić swoje zdanie o nierozwadze Krumira. Oto gdyśmy dojechali tak daleko, że ukazały się przed nami przedgórza płaskowyżu Sidi bu Ghanem, grunt zaczął się robić skalisty, a ślady poznać było można tylko od czasu do czasu po kamyku, wytrąconym z poprzedniego położenia, lub po obsunięciu się kopyta po kamieniu. Musiałem wysilać całą moją bystrość w celu odkrycia śladów i dlatego postępowaliśmy naprzód prawie krok za krokiem. Nareszcie po upływie pół godziny przybyliśmy znowu na grunt ziemisty, ale tam zatrzymałem się natychmiast, gdyż spostrzegłem ślady tylko dwu koni.
— Stać! — rozkazałem. — Nie dotknijcie mi tego tropu!
Zsiadłem z konia i odmierzyłem ślad. Krumir wpadł przecież w końcu na dobrą myśl zmylenia nas.
— Co widzisz? — spytał Mohammed er Raman.
— Że jesteśmy na tropie fałszywym.
— Maszallah, dałeś się oszukać?
— Ja nigdy się nie mylę! Wróćcie o jakich sto kroków! Muszę dokładniej zbadać tę skałę. Achmed es Sallah niech ze mną zostanie.
Zrobiłem tak umyślnie, ażeby wzbudzić mniemanie, że poczciwy Achmed rzeczywiście rozumie się na prawidłowem śledzeniu trudnego do odkrycia tropu.