Skręciłem na prawo z dotychczasowego kierunku, lecz mimo mojej gorliwości nic nie zauważyłem. Zawróciłem więc na lewo i w tej stronie zacząłem szukać. Zadanie było niełatwe, ponieważ konie ściganych były bose. Gdyby były podkute, byłyby zostawiły dość wyraźnych odcisków. Nareszcie po długiem badaniu spostrzegłem ważne dla mnie wskazówki.
— Achmedzie, chodźno bliżej! — rzekłem. — Chcę zobaczyć, czy potrafisz odnaleźć ślady. Poszukaj tutaj!
Spróbował, ale napróżno.
— Sidi, ja nic nie widzę. Skała jest twarda, tu kopyto nie mogło zostawić śladu.
— A jednak, popatrz tu na dół! Co widzisz?
Pochylił się i patrzył bystro.
— Troszeczkę piasku, jakby ze zmielonego kamyczka.
— Słusznie! Tu rzeczywiście zmielono kamyczek. Zobacz dokładnie, jak go roztarto! Czy stało się to przez uderzenie wprost z góry, czy też w inny sposób?
— To tak wygląda, jak gdyby ten kamyczek roztarł ktoś, obracając się na nim na pięcie.
— Tak jest. Ktoś nań nastąpił i obrócił się przytem na pięcie. Przy jakiej sposobności mogło się stać coś podobnego?
— Sidi, skąd ja to mogę wiedzieć? Nie byłem przytem.
— Gdy ktoś bardzo ostrożnie i powoli zsiada z konia, dotyka ziemi prawą stopą, a wyciągając lewą ze strzemienia, aby ją postawić na ziemi, musi prawą trochę przekręcić, przyczem wywiera wielki nacisk, ponieważ cały ciężar ciała na niej spoczywa. Jeśli ta prawa noga stąpiła przypadkowo na kamyczek, a grunt składał się z takiej twardej skały jak tutaj, to musiała kamyczek rozgnieść i rozetrzeć. Z tego wynika najpierw, że jeden z jeźdźców zsiadał tutaj bardzo ostrożnie z konia. Ale na co tak ostrożnie, Achmedzie?
— Aby kopyto konia nie wycisnęło śladu. Czy zgadłem, sidi?
Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/343
Ta strona została przepisana.