Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/348

Ta strona została przepisana.

jeźdźca, którego widok kazał nam domyślać się istnienia w pobliżu duaru. Niebawem przyłączyło się do niego jeszcze kilku i powstał oddział, który puścił się naprzeciw nas wyciągniętym cwałem. Gdy już nas o to czyli, zabrał głos Ali en Nurabi:
— Sallam aalejkum! Do jakiego szczepu naleleżycie?
— Jesteśmy Hamema z ferkah Feran — odpowiedział jeden z nich.
— Jak się nazywa szejk wasz?
— Jamar es Sikkit Ben Mulej Halefis Bukadani. Ja jestem Sar Abduk Ben Jamar es Sikkit, dowódca tych ludzi.
— Jesteś więc synem szejka. Słyszeliśmy, że on znajduje się w obozie w Sellum?
— Słyszeliście dobrze. Czy jedziecie do niego?
— Nie, chcemy dostać się do waszego duaru i po prosić was o chleb i sól.
— Kto wy jesteście?
— Ja jestem Ali en Nurabi, szejk Rakba z ferkah Uelad es Sebira. Ten szejk to Mohammed er Raman, wódz Meszeerów z Dżebel Szefera, ci dwaj, to emirowie z dalekiego Zachodu, a reszta, to towarzyszący nam Meszeerowie.
— Ja znam was — odrzekł dumnie Hamema.
— Nie spożyjecie z nami ani soli, ani chleba, gdyż jesteście nieprzyjaciółm i naszych przyjaciół!
— Ty się mylisz. My przybywamy...
— Milcz! — przerwał mu groźnie Sar Abduk.
— Powiedziałeś, że jesteś Ali en Nurabi, szejk Uelad es Sebira. Czy wy nie jesteście nieprzyjaciółmi Hamemów Uelad Mateleg, których chcecie zwalczać na drodze karawanowej z Testur do Kef?
— Oni chcą ograbić kaffilę, znajdującą się pod naszą opieką!
— Kto oddał ją wam pod opiekę? Mohammed es Sadak basza! Jesteście parobkami baszy i krew przelewacie w obronie nędznych kramarzy za jeszcze nędz-