Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/351

Ta strona została przepisana.

— On był rozbójnikiem; chciał porwać tego konia, na którym siedzę, i zabić jednego z naszych ludzi.
— Mimoto krew jego musi być pomszczoną!
— Ale nie przez was. On nie należał do was, lecz do ferkah Uelad Mateleg, którzy spokrewnieni są z wami bardzo daleko.
— Był jednak Hamema. Zatrzymamy was i wydamy Hamemom Uelad Mateleg.
— Gdyby się nawet zeszli wszyscy Hamemowie, by nas zatrzymać, nie zdołaliby tego dokonać. Zostaniemy u was dobrowolnie i zaczekamy na twego ojca. Zaprowadź nas do duaru!
— Tego nie zrobię! Dopóki szejk Jamar es Sikkit nie postanowi, co się z wami ma stać, dopóty będziemy was uważali za wrogów. Zaprowadzimy was przed duar i będziemy tam pilnowali, dopóki szejk nie nadjedzie.
— Możesz to uczynić, ale nie waż się wypuścić Krumira. Niech pozostanie pod waszą opieką, dopóki szejk nie objawi swej woli w tej sprawie!
Hamemowie wzięli nas w środek i zaprowadzili przed duar, położony na otwartej równinie. Na południowym wschodzie wznosiły się na widnokręgu Dżebel Gwassera, na południu Dżebel Maszura, a między niemi samotne pasmo Dżebel Segedel.
Rozłożywszy się obozem, puściliśmy konie, żeby się pasły dokoła nas. Przeważająca liczba uzbrojonych Hamemów otoczyła nas zaraz, nikt jednak nie zbliżył się, by przemówić choćby słowo, lub podać nam łyk wody. Rozmowa nasza obracała się wyłącznie około tematu, czy Hamemowie pozwolą umknąć Krumirowi, a obawy nasze okazały się niestety nie całkiem płonnemi. Tak mijała godzina za godziną, słońce zniżało się się coraz to bardziej z zenitu, a wraz z niem opadała też nasza cierpliwość. Nareszcie poznaliśmy po ruchu wśród Hamemów, że na równinie coś się dzieje. Mały oddział oddalił się od reszty i powrócił niebawem z trzema jeźdźcami. W jednym