Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/354

Ta strona została przepisana.

któremu Allah użyczył siły woli i czynu. Ja uczyniłbym tak samo jak ty. Życzenie twoje spełni się niebawem.
Zwrócił się do syna i rzekł:
— Zawołać Krumira Saadisa!
Twarz młodzieńca drgnęła w szczególny sposób. Dopiero po chwili odpowiedział:
— Jego tu niema.
Na te słowa my przystąpiliśmy bliżej, a stary szejk zmarszczył brwi i zapytał:
— Niema? A gdzie?
— Odjechał.
— Allahi! Czemu?
— Ponieważ usłyszał, że ci mężowie tu przyjechali.
— Co zabrał z sobą?
— Dziewczynę. — I oba konie, na których przybył?
— Tak.
— Allah ’l Allah, ia Allah! A ty go puściłeś? — wybuchnął szejk. — Czy twój rozum się zaćmił, że myśli twoje błądzą tak fałszywemi ścieżkami? Ty niszczysz imię moje i burzysz chwałę mojego domu. Jesteś najstarszym z moich synów, ale najmłodszy byłby mądrzej postąpił!
Oczy Abduka zaiskrzyły się wyraźnie.
— Czy mogłem go zatrzymać? — zapytał z gniewem. — Był naszym gościem i bratem. Co mnie obchodziły sprawy tych ludzi, którzy zdarli mnie z konia i zagrozili mi nożem.
— Kto to uczynił?
Na to gniewne zapytanie szejka odpowiedziałem:
— Ja to uczyniłem. Sar Abduk nazwał nas giaurami, życzył nam, żeby nas Allah potępił, i chciał nas opluć. Czy ty byś to ścierpiał, szejku? Allah udzielił mi siły w rękach, jakiej nie ma żaden z Hamemów, pochwyciłem więc bluźniercę z konia i przyłożyłem mu nóż do gardła, aby mu pokazać, na co właściwie zasłużył. Lecz jako syna Sikkita puściłem go znowu wol-