no. On zaś zamiast mi podziękować, oskarża mnie teraz za to, że byłem dlań dobrotliwy i miłosierny.
Szejk patrzył długo przed siebie. Ani jeden rys jego czcigodnej twarzy nie zdradził jego teraźniejszych myśli, ani poruszających go uczuć. Potem zapytał syna:
— Czy wiedziałeś, że Omar Altantawi udał się po mnie?
— Wiedziałem — rzekł Sar Abduk z wahaniem.
— W takim razie nie powinieneś był do niczego się mieszać, aż dopókibym ja nie przybył. Zawstydziłeś twarz moją i będziesz musiał to odpokutować. Dokąd zwrócił się Krumir?
— Stąd zmierza na Dżebel Sidi Aisz, potem do Uelad Szahia, a następnie przez Seddadę, Tozer, Neftę, Sidi Khalifat i Tarsud do Tuggurtu.
— Czy podał ci drogę fałszywą?
— Nie.
— Teraz posłuchaj, jaką ci zadam karę: Weźmiesz nasze najszybsze konie i tylu wojowników, ilu ci będzie potrzeba, i popędzisz za nim w tej chwili. Gdziekolwiek go spotkasz, pochwycisz go, albo zabijesz. Nie pokażesz mi się więcej na oczy, chyba razem z dziewczyną i oboma końmi. Przysięgam na Allaha i proroka Mahometa!
— Pochwycić go, albo zabić? — zawołał syn. — On jest naszym gościem!
— Nie. Już nim nie jest. Gdyby dotychczas był naszym gościem, byłby musiał oddać swoją zdobycz, a jego byłby nikt nie śmiał dotknąć. Teraz jednak opuścił nasze namioty i pozostaje pod swoją własną ochroną.
— On był naszym przewodnikiem!
— Był, ale już nie jest. Po dwakroć złamał przysięgę i po dwakroć zapłacił za gościnę rabunkiem. Dowiedziałem się o tem od Omara Altantawi. Niechaj więc teraz będzie jako hyena, której nie zabija się kulą, lecz kijem. Każ siodłać konie, ponieważ niema czasu do stracenia. Przysięgę moją słyszałeś. Na kości przodków moich, ja jej dotrzymam!
Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/355
Ta strona została przepisana.