okolicach zmierzch, przebyliśmy połowę czteromilowej drogi do Sidi Aisz.
Wreszcie zapadła noc. Po odmówieniu el mogreb, zapaliliśmy pochodnie, aby nie przerywać jazdy, choć teraz odbywała się znacznie powolniej. Do Dżebel Aisz przybyliśmy dopiero po dwu godzinach. Za tymi górami, a więc na zachód od nich, toczy Tarfani swoje czyste wody ku południowi. Wytrysnąwszy na paśmie górskiem, ciągnącem się od Dżebel Szambi z północnego wschodu na południowy zachód, mija Ferianę, zatacza pod Gafsą ostry łuk ku zachodowi i uchodzi potem do małego szotu Baadża, położonego na południe od Dra el Haua.
Kiedy dojechaliśmy do rzeki Tarfani, trop nagle zniknął. Domyśliłem się w tem odrazu podstępu, używanego czasem przez Indyan i północno-amerykańskich myśliwców celem zmylenia prześladowców. Zsiadłem z konia, kazałem sobie podać pochodnię i poświeciłem w wodę. Rzeczywiście! Przy świetle zobaczyłem przez przeźroczyste fale bardzo wyraźne odciski kopyt dwu koni. Krumir obrał więc sobie drogę przez łożysko rzeki. Ażeby śladu nie stracić, wystarczyło nam dobrze uważać na oba brzegi.
Całą godzinę jechał ścigany rzeką, a potem wyszedł z wody i ruszył prosto w kierunku zachodnim. O milę mniej więcej na zachód od Tarfani płynie ku południowi równolegle z nią inna rzeczka, która się z nią łączy powyżej Gafsy. Rzeczką tą jechał Krumir tak samo jak poprzednio przez wody Tarfani. Wreszcie opuścił rzeczkę i ruszył w kierunku Uelad Szahia.
Tymczasem pochodnie wypaliły się do końca. Zbliżała się północ, a że zarówno nam, jak i koniom potrzeba było spoczynku, przeto rozłożyliśmy obóz, postawiliśmy straż i spróbowaliśmy zasnąć. Udało się to wszystkim z wyjątkiem Alego en Nurabi, którego kilkakrotne niepowodzenie naszych wysiłków przyprawiło o rozdrażnienie, nie pozwalające mu usnąć. Kiedy śpiących zbudzono o świcie, szejk jeszcze oczu nie zamknął.
Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/358
Ta strona została przepisana.