Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/361

Ta strona została przepisana.

bezpieczeństwem dla życia. A jednak, chociaż trudno w to uwierzyć, prowadzi kilka dróg w poprzek tej podstępnej pokrywy solnej, a to dzięki ożywionemu handlowi między Tunisem a słynnemi z obfitości daktyli krainami Suf i Belad el Dżerid. Drogi te są jednak co najmniej, powiadam co najmniej, tak samo niebezpieczne, jak zdradzieckie ścieżki na bezdennych bagnach Laponii. Mając zaledwie stopę szerokości, zmieniają się one w sposób niespodziany, a trudny do zauważenia i wywołują w przechodniu uczucie, jakiegoby doznał, gdyby musiał w zimie przejść po zlodowaciałym, gładkim i wzniesionym na kilka piąter szczycie dachu. Często zapada się ścieżka tak głęboko, że woda dochodzi koniowi powyżej brzucha, czasem sprowadza wędrowca zwodnicza fata morgana na bok w pewne objęcia śmierci. Bród taki oznaczają często małe kupki kamieni, zwane przez Beduinów „gmair“, lecz znaki te pochłania często woda, albo syn pustyni z zemsty nadaje im inne położenie. Biada wówczas nieostrożnemu, jeśli jeden k rok zboczy z drogi; sebcha się otwiera, człowiek znika, pływający piasek obejmuje go w ciężkim, mokrym uścisku, a nad nim zamyka się papkowata, lecz pozornie silna i twarda skorupa, aby dalej: czyhać na nową ofiarę.
Kto się chce puścić taką ścieżką, musi mieć pewnego, trzeźwego i przytomnego przewodnika, w przeciwnym razie będzie zgubiony. Jako przewodnicy po szotach, czyli chabirowie, słyną Merazigowie, mieszkający na południowym brzegu szotu. Jeśli jakie towarzystwo, albo nawet karawana chce przejść przez sebchę, musi najpierw wybłagać sobie pomoc Allaha. Potem rusza przewodnik przodem, sondując dokładnie cal po calu, zanim nogę postawi. Za nim idą z poganiaczami wielbłądy, jeden za drugim, a nawet z głową przywiązaną do ogona poprzednika. Ilekroć pokażą się miejsca niebezpieczne, przewodnik się waha, wielbłądy i konie parskają trwożnie, lecz wszystko musi iść naprzód, niepowstrzymanie naprzód, bo ani na chwilę nie