powinna noga zatrzymać się na cienkim, chwiejnym, trzeszczcącym i bryzgającym wodą gruncie, jeśli nie chce utonąć. Jest to zataczanie się nad grobem, nad piekłem, a kiedy nareszcie uczuje się drugi brzeg pod nogami, wszyscy oddychają głęboko, a mężczyźni zwracają się twarzą ku wschodowi, aby zawołać „hamdullillah“ i podziękować Bogu na kolanach za to, że potworowi nie pozwolił otworzyć paszczy. Na początku ubiegłego stulecia przechodziła przez szot el Kebir karawana, złożona z przeszło tysiąca wielbłądów i wielu ludzi. Nieszczęśliwym przypadkiem zapadło się kilka gmairów, wielbłąd naczelny zboczył ze ścieżki i zniknął w głębi, a za nim poszły inne. Wszystko zginęło w ciągnącej się papce, która zamknęła się nad karawaną, a w pół godziny potem wyglądała skorupa solna tak, że nic nie świadczyło o straszliwym wypadku. Tak utonęły setki tysięcy w tej mydlastej otchłani, a ilekroć ktoś nie wrócił już do duaru, odmawiali jego najbliżsi surę śmierci, dodając jeszcze te słowa: „Ruhh es sebcha, duch szotu, sprowadził ich z drogi i wpadli w pływający ogród piasczysty. O Allah, zbaw ich!“
Wedle wierzeń ludzi, mieszkających dokoła szotu, przebywa ruhh es sebcha w głębinach wody i otwiera wrota śmierci, ilekroć na sebchę wstąpi człowiek, który nie zwrócił wpierw w modlitwie twarzy ku Mekce, jeśli niewierny, albo wielki grzesznik kroczy ponad głębią zionącą, podnosi się duch szotu, okazuje nad wyziewami błyszczące miasto lub kwitnącą uah[1], a kiedy uwiedziony tem człowiek chce pośpieszyć do zwodniczego obrazu, pada w ramiona niemego abu jahja[2].
To wszystko przyszło mi na myśl, kiedy stanęliśmy na wyżynie Szahia. Aż do tej chwili jechał Krumir zupełnie tak, jak powiedział Abdukowi. Jeśliby słowa jego miały sprawdzić się i nadal, musiałby się zwrócić na południe i dążyć przez Dra el Haua i Dżebel Tarfani do Seddady. Widocznie jednak znalazł jakiś