a gdyby się Mochallah raz tam dostała, byłoby po niej. Musiałem więc dopędzić uprowadziciela, zanimby dojechał do brzegu sebchy. Miałem wrażenie, że przestrzeń, znajdującą się przedemną, rzucał ktoś poza mnie, a chociaż półwysep wchodził daleko w solne jezioro, mimo to niknął poprostu w moich oczach. Zbliżałem się do ściganego coraz bardziej, stopniowo dzieliło mnie od niego dziesięć, ośm, pięć, trzy, wreszcie tylko jedna długość konia.
Podniosłem lariat prawą ręką, ale w jeźdźca nie mogłem mierzyć, bo w takim razie byłby przepadł koń drogocenny, który w szalonym rozpędzie byłby pobiegł dalej na sól. Musiałem więc zarzucić pętlę przez głowę bułana. Wtem dobiegłem do Krumira i zawołałem:
— Stój!
— Masz, szatanie! — odpowiedział.
Krzyknąwszy te dwa słowa, podniósł rękę z pistoletem do góry. Ja rzuciłem lariat w powietrze, a w tej samej chwili huknął jego strzał. Pochyliłem się szybko wstecz i szarpnąłem konia w bok, aby się pętla ściągnęła, a ten ruch ocalił mi życie, ponieważ kula przeleciała tuż przedemną. Mój kary nie był ujeżdżony do lassa, nie mogłem więc nagle go zatrzymać, gdyż byłby się przewrócił. Powstrzymałem tylko jego bieg. Naraz pętla zacisnęła się, bułan stanął dęba i runął.
Krumir nie widział jeszcze nigdy lariatu, dlatego brakło mu koniecznej w takim wypadku przytomności umysłu, którą byłby okazał, gdyby był prędko przeciął sznur. Wszelako był natyle zręczny, że wyskoczył z siodła podczas upadku. Dostał się wprawdzie nieuszkodzony na ziemię, ale klacz, którą prowadził za cugle, powlokła go kawał drogi za sobą. Gdy zaś na chwilę stanęła, wskoczył na siodło za Mochallah i pognał dalej.
To wszystko tak szybko się stało, jak tylko się da pomyśleć, ja zaś nie mogłem temu przeszkodzić, ponieważ pętla lariatu okręciła się dokoła kuli u siodła,
Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/368
Ta strona została przepisana.