Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/38

Ta strona została przepisana.

pokaże stojąca woda, to chyba tylko szot, z wodą, wypełniającą jego łożysko, jak martwa masa, z której zniknął wszelki błękitny ton, ustępując miejsca sztywnej i brudnej szarzyźnie. Te szoty wysychają w letniej spiekocie, nie zostawiając po sobie nic, oprócz koryta, pokrytego grubą warstwą soli kamiennej, której kolące refleksy zabijają nerw oczny.
Niegdyś znajdowały się tu także lasy, lecz dzisiaj niema już tych zbawczych regulatorów wodnych opadów. Łożyska rzek i strumieni, zwane wadi, ciągną się z gór, jako ostre wcięcia i skaliste parowy, a ich groźnej plątaniny nie zakrywa nawet śnieg w zimie. Kiedy jednak stopi się nagle w cieple pory gorącej, wówczas rzuca się rozszalała masa wody niespodzianie z donośnym hukiem w głąb i niszczy wszystko, co nie zdoła zawczasu ratować się ucieczką. Wtedy chwyta Beduin swoich dziewięćdziesiąt dziewięć kulek różańca, by po dziękować Allahowi, że nie kazał mu się zetknąć ze spadającą wodą i ostrzega zagrożonych okrzykiem: „Uciekajcie, ludzie, wadi nadchodzi!“
Te chwilowe powodzie i stojące wody szotów wywabiają z ziemi na brzegach jezior i rzek kolczaste krzaki mimozy, które wielbłądy, dzięki swym twardym wargom, obgryzają dla zaspokojenia głodu. Pod ich osłoną jednak śpią także lew i pantera, spoczywając po swoich nocnych wyprawach.
Jak postanowiono, wyruszyłem rano z Kubbaszim Hassanem i ze stolarzem, Józefem Korndorferem, z Algieru i udałem się pocztą stepową do Batny. Tu jednak stanęła nam w drodze niespodziewana przeszkoda.
Miałem jeszcze świeżo w pamięci prawdziwie karkołomną jazdę z włoskim vetturinem z Alp do Lombardyi, wciąż jeszcze brzmiało mi w uszach jego przerażające: „allegro, allegrissimo!“ które zawsze pokrzykiwał, ilekroć poprosiłem go, żeby jechał powolniej i ostrożniej. Stara kareta, szarpana przez pędzące cwałem konie z jednej strony skalistej drogi na drugą, leciała nad krawędzią okropnych przepaści tak, jak gdybym wybrał