Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/381

Ta strona została przepisana.

— Znam miejsce jego pobytu. Osiedlił się na dżesireh[1] Aba, aby uwodzić mieszkających tam wiernych. Niechaj go Allah zniszczy!
— Z którego kraju tu przybył?
— Z bilad el Inkiliz[2]. Jeśli stąd pojedziecie na północny zachód, będziecie jutro u niego. Może wy także jesteście przeklętymi chrześcijanami?
— Ja jestem chrześcijanin! — odparłem spokojnie.
— W takim razie smaż się w największej głębi piekieł! Ty mnie plamisz!
Dał koniowi ostrogę i pojechał dalej w step w tym samym kierunku, co przedtem.
— Sidi, czy mam puścić się za nim i poczęstować go harapem? — zapytał Halef z gniewem, wyciągając równocześnie z za pasa swój bicz ze skóry hipopotama.
— Daj pokój! Taki człowiek nie może mnie obrazić.
— Tak, ty stoisz zbyt wysoko, byś mógł zauważyć, że taka żaba na ciebie rechocze, taki nicpoń, który nie nauczył się jeszcze dobrze konia używać. Czy nie spostrzegłeś, że zgubił podkowę?
— Tak, z prawego tylnego kopyta. Nie troszczmy się więcej o tego człowieka! Bakkarowie są znakomitymi jeźdźcami, dzikimi i zuchwałymi łowcami, wojownikami i rozbójnikami. Uważani są powszechnie za najniebezpieczniejszych Arabów nad górnym Nilem i to nie bez słuszności, jak to się okazało niejednokrotnie w czasach najnowszych. W powstaniach w Sudanie grali oni rolę najwybitniejszą. Że ten, który spotkał się teraz z nami, jechał tylko na trzech podkowach, to nie dowodziło jeszcze niczego, świadczyło co najwyżej o tem, że konia swego nie szczędził. Niebawem jednak miała ta okoliczność nabrać dla nas większej wagi.

W dwie godziny po południu ruszyliśmy znowu w drogę, nie pojechaliśmy jednak na północny zachód,

  1. Wyspie.
  2. Anglia.