się był w tę podróż tylko na to, żeby roztrzaskać się w głębi jakiego górskiego parowu. Kiedy wreszcie cało zjechałem na równinę, zdawało mi się, że uniknąłem niebezpieczeństwa, przeciwko któremu nie było oporu, ani broni.
Czem jednak była ta jazda „allegrissimo“ wobec, podróży pocztą stepową! Dyliżans stanowił wóz z wnętrzem, coupé i blankietem, a zaprzężony był w ośm koni, z których dwa szły na przedzie, a potem po trzy obok siebie. Gościńca nie było ani śladu; jechało się wyciągniętym biegiem przez jamy, przez karkołomne łożyska rzek, pod górę stromymi parowami i na dół po spadzistych zboczach. Co chwila musieliśmy wysiadać i z rozrzewniającą cierpliwością łączyć nasze siły z siłami nieszczęśliwych koni, ilekroć trzeba było wydobyć wóz z jakiejś dziury lub przenieść prawie przez wzgórek, niedostępny nawet dla piechura. Już po pierwszych godzinach byłem, jak zbity. Korndorfer raz poraz wołał: „Maszallah!“ a Hassan el Kebihr oddawał się tej zajmującej rozrywce, która towarzyszy zazwyczaj morskiej chorobie. Poczciwy Arab, ze słynnego szczepu Kubabisz i z ferkah[1] En Nurab, jeszcze nigdy nie jechał wozem; mimowoli przypomniało mi się jego buńczuczne zapewnienie: „Step się trzęsie, a Sahel drży, kiedy się ukaże Dżezzar-bej!“ Teraz trząsł się on i drżał na całem ciele na tym stepie, a widać było, że mu to wszystko sztrasznie dokuczało.
Złości swej z powodu tego niegodnego stanu ulżył dopiero w Batnie.
— Allah kerihm, Bóg jest łaskaw i dzięki jemu, że moja skóra wytrzymała! Czy Hassan-Ben-Abulfeda-lbn-Haukal al Wardi-Jussuf-Ibn-Abul-Foslan-Ben-Ishak al Duli jest pijawką, żeby musiał oddawać, co spożył? Przysięgam na brodę proroka, że Hassan el Kebihr nie wsiędzie już nigdy do domu na kołach, gdzie tak mu się robi, jak gdyby dostał się między haszasz[2]. Oj-