Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/396

Ta strona została przepisana.

fi aman Allah — bądźcie zdrowi, polecam was opiece Allaha!
Allah jekun ma’ ak; tarik es salame niech Allah będzie z tobą! Szczęśliwej drogi! — odpowiedziałem na pożegnanie.
Kiedy odjechał, zaśmiał się hadżi Halef pod wąsem i powiedział:
— Sidi, to był wielki głupiec. Mógł przecież wziąć nas za tych, o których pytał, a tymczasem powiedział wszystko, czego nam było potrzeba. Na wyspę Aba poszedł z pewnością oddział Bakkarów, aby nas tam wrogo przyjąć. Jak zamierzasz wobec tego postąpić?
— To będzie zależało od warunków, jakie zastanę na Miszrah.
— W każdym razie uwolnimy pojmanych niewolników?
— Rozumie się. Lecz teraz jedźmy dalej! W tamtych stronach zachodzi słońce już o szóstej wieczorem. Ponieważ teraz podług czasu europejskiego było między czwartą a piątą, przeto do Miszrah mieliśmy jeszcze z półtorej godziny drogi.
Wkrótce poczęła się zaznaczać blizkość Nilu. Wilgoć w powietrzu wywabiła z ziemi zieleń, z początku skąpą, lecz z każdą chwilą coraz to gęstszą i soczystszą. Potem zobaczyliśmy poszczególne krzaki, a na wschodnim widnokręgu wynurzył się czarny pas lasu, porastającego brzegi Nilu.
Prosto do Miszrah jechać nie mogliśmy, gdyż mieliśmy jeńców oswobodzić podstępem. Dlatego też może na pół godziny przed Nilem zboczyliśmy z tropu na prawo ku połud iowi, aby powyżej Miszrah dostać się nad wodę. Stamtąd zamierzałem zakraść się do tej miejscowości.
Musieliśmy oczywiście unikać wszelkiego spotkania, toteż ucieszyliśmy się, gdyśmy wjechali na grunt, pokryty krzakami, gdzie zarośla dawały nam dostateczną osłonę. Potem przyjął nas pod swoje skrzydła Jas sunutów, gdzie znaleźliśmy kryjówkę dla Nuerów.