Bakkarowie jedli i pili. Mało kto uwierzyłby, ile taki Beduin potrafi strawić. Ja siedziałem z „ojcem miłości“ przed jego chatą, zjadłem kawałek mięsa i popiłem kilku łykami wody. On opowiadał mi o sobie same chwalebne rzeczy, ja zaś dosłuchałem się z pomiędzy słów, że był właściwie marnotrawnym synem i niesumiennym awanturnikiem, dla którego nie było nic świętego. Potem zeszła rozmowa znowu na raisa Effendinę, i jego wspólnika, Karę Ben Nemzi. Łotr nie przeczuwał, że to ja byłem tym wspólnikiem, bo nie byłby wybuchnął gniewną groźbą:
— Biada temu hultajowi i jego Halefowi! Jutro ich złapią i powieszą natychmiast!
— Hm! — rzekłem po namyśle. — Z tego, co o nich słyszałem od ciebie, wnoszę, że są bardzo chytrzy i podstępni i nie dadzą się tak łatwo pojmać.
Co będzie, jeśli oni pochwycą szejka, zamiast on ich?
— Co ci na myśl przychodzi! Wierz mi, że zanim słońce zajdzie, wezmą ich dyabli do piekła!
— Czy życzysz sobie tego, chociaż tak samo jesteś chrześcijanin, jak Kara Ben Nemzi?
— Życzę sobie nawet bardzo, gdyż takie robactwo należy tępić!
Jakże byłbym mu odpowiedział, gdybym był mógł na to sobie pozwolić! Musiałem jednak być ostrożnym. Kiedy potem wszedł do chaty, ażeby się udać na spoczynek, nie wpadło mu to w oko, że ja chciałem spać na wolnem powietrzu. Uważał mnie widocznie za tubylca, któremu zatrute mgły nad Nilem nie mogły zaszkodzić.
Około północy nastała cisza w obozie. Bakkarowie powłazili do chat i namiotów, a tylko straże przy trzodach czuwały na wysokim brzegu. Zaczekawszy jeszcze chwilę, zakradłem się potem do hegeliku, gdzie zastałem Halefa z Nuerami i zawiadomiłem ich o moim zamiarze.
Oprócz wielkiego czółna znajdowało się przy brzegu kilka łódek, jakich tam zazwyczaj używają. Boki ich
Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/401
Ta strona została przepisana.