Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/416

Ta strona została przepisana.

— Niech nas Allah zachowa! To dżit es sir, czarodziejska strzelba, której nie potrzeba nabijać, a mim oto trafia do celu.
— Słusznie powiedziałeś — odrzekłem. — Jedna minuta wystarczy, aby was wszystkich położyć trupem na trawie. Ta strzelba czarodziejska strzela tak szybko i pewnie, że nikomu z was nie pozostałoby czasu na ucieczkę. Puśćcie więc wolno pojmanych, bo zaraz strzelam!
— Czy was jest tylko dwóch na górze?
— Dwu czy stu, to wszystko jedno; moja strzelba sama wystarczy.
— My będziemy także strzelali!
— Spróbujcie! Wasze flinty leżą obok trumien. Kto krok jeden zrobi, ażeby się dobrać do swojej, dostanie odemnie pierwszą kulę, a potem strzelba czarodziejska nie przestanie wysyłać kul, dopóki wszyscy nie padniecie.
— Jesteś chyba szatanem we własnej osobie, bo inaczej nie miałbyś takiej strzelby i nie mógłbyś nam tak nieustraszenie grozić!
— Jeśli tak sądzisz, to śpiesz się! Daję wam tylko tyle czasu, ile potrzeba na trzykrotne odmówienie fathy. Potem strzelam!
El kuwwe a leija — przemoc jest przeciwko mnie. Niech cię Bóg spali! Muszę się naradzić z moimi ludźmi!
— A ja tymczasem odmówię trzy razy fathę. Gdy skończę, ugodzi pierwsza kula w konia, do którego jeńcy są przywiązani, a druga w ciebie!
Żal mi było zwierzęcia, lecz przewidywałem, że będę musiał je poświęcić, ażeby szyitom napędzić strachu i uniknąć w ten sposób rozlewu krwi. Ci naradzali się półgłosem wśród dzikiej giestykulacyi, ja zaś czekałem ze dwie minuty, a potem zawołałem:
— Termin się skończył, ja zaczynam!
Wymierzyłem do konia i wypaliłem. Zwierzę zachwiało się kilka razy w obie strony i runęło, poru-